Korespondencja z Brukseli
Faktycznie, według świadectw jego najbliższych współpracowników amerykański sekretarz stanu nigdy tego nie powiedział, a jego intencje były dokładnie przeciwne. Denerwował się podobno, że musi rozmawiać z „jakimś Duńczykiem", który akurat stał na czele unijnej prezydencji. Wolał kontakty bezpośrednie z szefami dyplomacji tych krajów, które uważał za kluczowe.
Podobny obraz wyłania się z książki Hanka Paulsona, amerykańskiego sekretarza skarbu z czasów wybuchu ostatniego kryzysu. „On the Brink" („Na krawędzi"), która jest fascynującym świadectwem pionierskiej walki ze skutkami upadku Lehman Brothers, nie wspomina o ewentualnej frustracji jej autora z powodu braku jednego europejskiego interlokutora. Paulson kontaktował się głównie ze swoimi odpowiednikami z Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec, z rzadka sięgając po telefon do Jose Barroso, szefa Komisji Europejskiej, czy Jeana-Claude'a Junckera stojącego na czele eurogrupy.
Amerykanin nie miał prawa być zdenerwowany procesem decyzyjnym w Europie, bo w USA sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Wspólne wysiłki Departamentu Skarbu i Fedu napotykały opór Kongresu.
I nawet najpotężniejszy człowiek świata, amerykański prezydent, był bezsilny wobec niechętnej mu większości parlamentarnej, walcząc rozpaczliwie o jej zgodę na pompowanie setek miliardów euro w ratowanie banków. Na podobny opór napotyka zresztą teraz Barack Obama, następca George'a W. Busha. Taka jest uroda demokracji.