Gus Portokalos, tata panny młodej z filmu „Moje wielkie greckie wesele", przy każdej okazji zapewniał, że wszystko miało swój początek w Grecji. Czy i początek rozpadu strefy euro będzie miał miejsce w tym kraju? – Zdecydowanie nie – mówią politycy i ekonomiści. I to nie tylko dlatego, że byłby to najgorszy z możliwych scenariuszy.
Nie brak jednak Greków, którzy uważają, że byłoby to najlepsze rozwiązanie i mają na myśli rozwiązanie najbardziej radykalne – uniezależnienie się od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej (tzw. trojki). Chociaż wiadomo, że taki scenariusz trzeba odłożyć na półkę z napisem „science fiction".
Dziś Grecy twierdzą, że nie są w stanie znieść jakichkolwiek nowych cięć wydatków. I modlą się w kościołach i klasztorach o to, by rząd wreszcie ogłosił bankructwo. I powrót do starych dobrych czasów, może nawet do drachmy. Takich wiernych jest z dnia na dzień więcej.
Cerkiew, a przede wszystkim mnisi zaszyci na dalekich pięknych wyspach, chętnie tych modlitw wysłuchuje, bo jego wpływy w społeczeństwie rosną. Z drugiej strony Cerkiew ma świadomość, że minister finansów teraz na serio dobierze się do jej majątku.
Rząd słowa „bankructwo" unika jak ognia. Jeśli już mówi się w Atenach o tym, że Grecja nie będzie w stanie obsłużyć zadłużenia zgodnie z podpisanymi umowami, to dojdzie do restrukturyzacji długu bądź „kontrolowanej niewypłacalności". Jednak to nie o nią modlą się wierni. Bo niewiele to zmieni w ich sytuacji.