Właściciel Jukosu nie zdecydował się jednak na ucieczkę z kraju. W 2003 r. został aresztowany i oskarżony o przestępstwa finansowe. Najpierw został skazany na dziewięć lat więzienia, a w kolejnym procesie na 14. Odsiaduje wyrok w kolonii karnej na Syberii i jeśli wcześniej nie zostanie ułaskawiony lub nie umrze co zdarzało się już niektórym biznesmenom – wyjdzie na wolność w 2017 r.
Władze najpierw zażądały spłaty gigantycznych zaległości podatkowych od Jukosu oszacowanych na 27 mld dol. Ponieważ firma nie była w stanie tego udźwignąć, postawiono ją w stan upadłości, a następnie za bezcen jej aktywa przejęły firmy związane z Kremlem.
To najbardziej znany przykład odzyskiwania kontroli nad sektorem naftowym przez władze. Putin przekierował gigantyczne zyski z kieszeni oligarchów do gospodarki, dzięki czemu sytuacja Rosji znacznie się poprawiła. Zaczął też wykorzystywać sektor naftowy do prowadzenia polityki zagranicznej i umacniania pozycji Rosji na arenie międzynarodowej.
– Różnica między obecnymi oligarchami a tymi z lat 90. jest zasadnicza. Ci, którzy działają w Rosji dzisiaj, wiedzą, że nie wolno im się angażować w politykę, i nie powinni się za bardzo rzucać w oczy. Poza tym muszą się wykazywać społeczną wrażliwością i dzielić się swoim majątkiem – mówi „Rz" Siergiej Markow.
Nawet Abramowicz, którego Putin traktuje jak młodszego brata, musiał odpłacić państwu za możliwość zbicia bajecznej fortuny. W 1999 r. został gubernatorem Czukotki, jednego z najbardziej zacofanych regionów Rosji.
Wizyty na Dalekim Wschodzie mu ciążyły i w 2005 r. nie chciał ponownie ubiegać się o to stanowisko. Ale prezydent Putin uznał, że biznesmen jeszcze nie spłacił długu wobec kraju. Zlikwidował wybory gubernatorów i powołał Abramowicza ponownie na to stanowisko. Dopiero w 2008 r. nowy prezydent Dmitrij Miedwiediew pozwolił mu odejść. Do tego czasu biznesmen wpompował w region ponad miliard dolarów. Kiedy wyjeżdżał, Czukotka zmieniła się nie do poznania.
Tylko jeden z oligarchów od tamtej pory odważył się zająć polityką. Trzy miesiące temu powszechne zdumienie wywołała informacja, że miliarder o reputacji playboya Michaił Prochorow pokieruje partią Słuszna Sprawa.
Prochorow zasłynął jako szef firmy Norilsk Nickel, z której uczynił największego producenta niklu na świecie. Teraz zarządza Polyus Gold – największym producentem rosyjskiego złota.
Jest na trzecim miejscu najbogatszych mieszkańców Rosji. Jego fortunę wycenia się na 19 mld dol. Jest m.in. właścicielem amerykańskiej drużyny koszykarskiej New Jersey Nests.
Dla wszystkich było jasne, że staje na czele partii za zgodą Kremla. A jego zadaniem jest stworzenie niewielkiego ugrupowania dla biznesmenów tuż przed grudniowymi wyborami parlamentarnymi. Biznesmen miał jednak większe aspiracje i zaczął też zabiegać o innych wyborców. Zagroziło to interesom kremlowskiej partii Jedna Rosja. W połowie września przedstawiciele Kremla wyrzucili Prochorowa. Odchodził, mówiąc, że „próbowano z niego zrobić marionetkę".
– Od początku wiedział, jakie są zasady tej gry, tylko że w końcu ambicje wzięły górę. Na Kremlu uznano to za złamanie umowy. Ale nie sądzę, aby mu coś groziło – uważa Markow.
Ciemne chmury zbierają się za to nad innym potężnym oligarchą Aleksandrem Lebiediewem, który również był zaliczany do tych, którzy dobrze żyją z władzą i nie muszą się niczego obawiać. Lebiediew jest właścicielem National Reserve Bank, który ma udziały w Aerofłocie i Gazpromie, a jego majątek szacuje się na 3 mld dol.
Ma jednak niebezpieczne hobby. Podobnie jak Bieriezowski i Gusiński jest wielbicielem mediów. Kupił brytyjskie dzienniki „The Evening Standard" i „Independent". Do niego należy też jedyna w Rosji opozycyjna „Nowaja Gazieta".
- Chociaż jego gazeta krytykuje władze, to nawet w ułamku nie jest tak wpływowa jak telewizja. To taki listek figowy, który istnieje za zgodą Kremla. Dla władz najważniejsze jest, że sam Lebiediew nie ma politycznych ambicji – podkreśla Siergiej Markow.
Czarne chmury
Ostatnio jednak uzbrojeni agenci wkroczyli do bastionu biznesmena - siedziby National Reserve Bank. Takie akcje, kiedy do biura wpadają zamaskowani komandosi, nazywane są balem maskowym. Czasami to zwykłe ostrzeżenie, ale równie często może poprzedzać aresztowanie właściciela i przejęcie firmy przez Kreml.
Część klientów banku wolała nie sprawdzać, o co chodzi tym razem i wycofała pieniądze. Jak napisał gospodarczy dziennik „Wiedomosti", w ciągu kilku tygodni po akcji służb specjalnych z banku wyparowało ponad 66 mln dol. Lebiediew, który był agentem KGB, pozwał do sądu rosyjskie służby i domaga się odszkodowania.
Ale nerwy wyraźnie zaczynają mu puszczać. Dwa tygodnie temu w czasie programu telewizyjnego na żywo rzucił się na prowokującego i krytykującego go oligarchę Siergieja Polońskiego. Pytany o incydent Władimir Putin uznał, że to chuligański wybryk. Urzędnicy od razu odebrali to jako sygnał do działania i biznesmenowi grozi wyrok.
– To jeden z najbardziej szanowanych oligarchów. Wspiera społeczeństwo obywatelskie. Finansuje Gorbaczowa, a wcześniej wspomagał dziennikarkę Annę Politkowską (niezależna dziennikarka, ktora krytykowała rządy Putina i wojnę w Czeczenii; została zamordowana w 2006 r. – red.). Tak jak Putin był jednak w KGB, więc ma dobre kontakty i chyba wyjdzie obronną ręką – przewiduje Alexander Rahr.
Dla rosyjskich oligarchów nadchodzi czas, w którym będą musieli odnowić przyrzeczenie wierności wobec Kremla. Władimir Putin ogłosił właśnie, że zamierza wystartować w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. A to niemal na pewno oznacza, że wygra i będzie rządził przez kolejne dwie kadencje. Tym razem sześcioletnie.
Borys Bieriezowski, który buńczucznie zapowiadał, że wszelkimi możliwymi sposobami pozbawi Putina władzy, już chyba zrozumiał, że mu się to nie uda. Jedyne, co może zrobić, to uderzyć za granicą w ulubionego oligarchę rosyjskiego przywódcy.
Już od 2005 r. próbował wytoczyć proces Abramowiczowi w Wielkiej Brytanii. Prawnicy jego przeciwnika skutecznie jednak odwlekali sprawę, argumentując, że powinien się nią zająć rosyjski wymiar sprawiedliwości. W końcu brytyjski sąd uznał, że to sprawa dla niego, bo biznesmeni zawierali wiele porozumień w Londynie. Proces potrwa około dwóch miesięcy i będzie niezwykle trudny, bo większość umów biznesmeni zawierali ustnie.
– Walka dla oligarchów, zwłaszcza takich jak Bieriezowski i Abramowicz, to dla nas chleb powszedni. Kiedyś by się pozabijali, a teraz walczą w sądzie. Coś się jednak zmieniło na lepsze – śmieje się Siergiej Markow.