Nieudana aukcja „bundów" w środę zszokowała Europę. A przecież jest tylko dowodem na to, że oczy inwestorów otwierają się coraz szerzej.
Przekonanie Niemców o tym, że mają najlepiej zorganizowaną gospodarkę świata, powoli zaczyna być konfrontowane z racjonalną oceną rynków. Można próbować zrzucać wszystko na kryzys w strefie euro i mówić, że Niemcy chwieją się pod naporem innych upadających kostek domina.
Rynek zaczyna dostrzegać, że pozostaje coraz mniej krajów, które mogłyby zapłacić za kryzys. Skoro już Francja zagrożona jest odebraniem potrójnego A, to rachunek mógłby wzrosnąć do poziomu, którego nie udźwigną Niemcy. Nawet z pomocą równie przekonanych o swojej doskonałości Holendrów, Finów czy Austriaków.
Jednak efekt domina to tylko pół prawdy o problemach Niemiec. Już kilka tygodni temu Jean-Claude Juncker dziwił się dobremu samopoczuciu tego kraju, przypominając, że jego dług publiczny jest przecież wyższy niż hiszpański. A to Hiszpania jest od miesięcy wymieniana jako kolejny cel ataków rynkowych.
Niemcy z długiem powyżej 80 proc. PKB przekraczają też unijny limit 60 proc. PKB. Według nowych przepisów z tzw. sześciopaku grożą za to sankcje finansowe.