– Rozbiłem auto ubezpieczone w PZU, zamiast pieniędzy zaproponowano mi na własność rower. Skorzystałem i nawet się z takiej propozycji ucieszyłem – wyjaśnia nasz czytelnik. Zakład argumentował propozycję chęcią propagowania zdrowego trybu życia, dbałością o środowisko i ograniczaniem emisji spalin. Ale ceny rowerów marki mexller w oferowanych przez ubezpieczyciela modelach: holenderka, rossa lub vilage oscylują wokół 700–1000 zł. Tymczasem średnio za wynajęcie auta trzeba wypłacić 3–4 tys. zł.
– Niestety z moich obserwacji wynika, że oszczędności szukają wszyscy, ale większość firm po prostu obcina wypłaty o połowę – wyjaśnia Aneta Łazarska, sędzia Sądu Rejonowego w Warszawie. – Tylko w moim wydziale mam 300 wniosków o pieniądze za wynajęcie aut zastępczych. U kolegów jest podobnie. Szacuję, że tylko w naszym sądzie na rozstrzygnięcie czeka kilka tysięcy podobnych spraw – dodaje.
W skali kraju to mogą być dziesiątki tysięcy. Sędzia Łazarska zaznacza, że w większości dotyczą one wypłat w wysokości 1–2 tys. zł. Jeśli – jak wskazuje dotychczasowa praktyka – zakłady będą musiały jednak te kwoty zapłacić to czeka je w sumie wypłacenie kilkudziesięciu milionów złotych.
Niestety, mimo przegrywanych spraw i wyroku Sądu Najwyższego, który jasno orzekł, że poszkodowanemu auto zastępcze się należy, ubezpieczyciele wciąż szukają możliwości kwestionowania wysokości faktur. – Często spotykam się z zarzutem, że cena najmu została zawyżona – twierdzi Łazarska. – Trudno jednak orzec, co to jest cena rynkowa – czy wynegocjowana przez zakłady z wybranymi firmami wynajmującymi auta, czy widniejąca w cenniku innej agencji.
– To musi zostać jak najszybciej załatwione. O ile jeszcze kilka miesięcy temu, sprawy aut zastępczych stanowiły 1/3 wszystkich wpływających do nas wniosków, to teraz jest ich już połowa – tłumaczy sędzia.