Sprzedaż dzieł z muzealnych magazynów jest w Polsce dozwolona

Sprzedaż zbędnych muzealiów znacznie ożywiłaby nasz rynek, zasilany teraz głównie przez dzieła z importu.

Publikacja: 04.05.2014 15:35

Krajowi antykwariusze, marszandzi, kolekcjonerzy od lat skarżą się na niską podaż dzieł sztuki. Nasz rynek jest pod tym względem ubogi. Polska arystokracja i szlachta nie miały kapitału pozwalającego na zakup malarstwa (ich bogactwem była ziemia). Nigdy nie wykształciło się u nas silne mieszczaństwo, które w innych krajach przez stulecia zamawiało obrazy i wyroby rzemiosła artystycznego. Po 1918 r. w Polsce nie rozwinął się rynek sztuki na wzór europejski. A istniejące kolekcje często nie przetrwały wojny.

Krajowy rynek po 1989 r. istnieje tylko dzięki importowi ze świata, głównie lub wyłącznie poloników. W niektórych dziedzinach skalę tego importu antykwariusze szacują na ok. 90 proc. Na przykład na ostatnich rekordowych aukcjach polskiej sztuki współczesnej w Desie Unicum znakomita część obrazów pochodziła z USA, co podano w katalogu.

Tysiące prac artystów tzw. Szkoły Paryskiej przywieziono ze świata. Przed laty sprzedano w Warszawie kolekcję dzieł Nikifora kupioną w Izraelu. Andrzej Starmach kupuje dzieła Władysława Hasiora w Skandynawii, gdzie artysta często pracował w latach 60. i 70. Podobne przykłady można mnożyć.

Część importowanych poloników została sprzedana przez  światowe muzea. Kolekcjoner Marek Roefler w prywatnym muzeum w Konstancinie ma obrazy np. z muzeum Petit Palais w Genewie. Zbigniew Legutko, pionier handlu polską sztuką na świecie, sprzedawał polonika, które wcześniej znajdowały się w magazynach muzeów amerykańskich.

Trzeba ustalić kryteria

Taka programowa selekcja zbiorów na świecie jest standardem. Mówił o tym pod koniec kwietnia podczas konferencji naukowej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu dr Wojciech Szafrański. Przedstawił projekt rozważnej selekcji przedmiotów w muzealnych magazynach i sprzedaży ich na rynku sztuki. Pozyskane w ten sposób środki służyłyby do wzbogacania muzealnych kolekcji.

Sprzedaż dzieł z muzealnych magazynów jest w Polsce dozwolona prawem. Pisze o tym dr Katarzyna Zalasińska w monografii „Muzea publiczne. Studium administracyjno- -prawne" (Warszawa 2013). Tak samo było w PRL. W latach 80. rozmawiałem na ten temat z generalnym konserwatorem zabytków Tadeuszem Zielniewiczem (wywiad w „Przeglądzie Tygodniowym" nr 38 z 1989 r.). Tekst nie stracił na aktualności.

Dziś o selekcję i wyprzedaż dzieł sztuki z muzealnych magazynów zapytałem Michała Niezabitowskiego, prezesa Stowarzyszenia Muzealników Polskich.  Odpowiedział, że ewentualne decyzje powinny być  poprzedzone wnikliwymi, odpowiedzialnymi badaniami nad samym problemem i zawartością magazynów.

– To powinien być proces. Najpierw muszą być ustalone kryteria. Okazją do dyskusji może być planowany na przyszły rok Kongres Muzealników Polskich – mówi Michał Nezabitowski. – Dobrze byłoby zlecić ekspertom opracowania na temat zasad oceny wartości zbiorów. Pozwoli to na merytoryczną dyskusję podczas obrad kongresu. W muzealnych magazynach przechowywane są również obiekty, które na pewno nie są bezcenne. W wielu muzeach istniała praktyka wpisywania do inwentarza np. kopii.

Przykład Zachęty

Wyprzedaży nie może odgórnie zainicjować minister ani władze organizacji zrzeszającej muzealników. Zadecydować muszą sami muzealnicy. Kto zechce podjąć taką decyzję?

Jacek Kucharski z Sopockiego Domu Aukcyjnego uważa, że sprzedaż wybranych obiektów z muzealnych magazynów ożywiłaby rynek. Sposób selekcji musi być głęboko przemyślany. Nie mogą to być doraźne  decyzje dyrektorów poszczególnych muzeów.

Małgorzata Lalowicz z krakowskiej Desy też się zgadza, że należy określić zasady takiej selekcji. Jej zdaniem nawet bezwartościowe obiekty nie powinny być sprzedawane, jeśli zostały podarowane, a darowiznę przyjęto bezwarunkowo. Poza tym muzealia nie powinny być oferowane na ogólnych aukcjach organizowanych przez domy aukcyjne. Powinny być sprzedawane albo przez same muzea, albo podczas odrębnych licytacji.

Nie zgadzam się z pomysłem zakazu sprzedaży darów. W czasach PRL często się zdarzało, że malarze, niekoniecznie wybitni, ofiarowywali muzeom cały swój dorobek. Podobnie robili trzeciorzędni artyści polonijni. Takie dary były stymulowane przez władze polityczne. Traktowano je jako dowód ścisłej współpracy twórców kultury z komunizmem. W ten sposób zamulono muzealne magazyny.

Wiele z tych prac to świetna dekoracja. Z powodzeniem mogą być licytowane na aukcjach. Narodowa Galeria Zachęta po 1989 r. zorganizowała kilka wyprzedaży ze swoich zbiorów. Dokumentują to katalogi. Zaoferowane prace na pewno nie musiały być przechowywane w zbiorach państwowych na koszt podatników.

Większe otwarcie ?na świat

Gdy pytam muzealników o selekcję i wyprzedaż prac, z reguły słyszę odpowiedź: niczego nie sprzedamy, bo nikt nie wie, co może się przydać do organizowania wystaw za 100 lat. We wspomnianym wcześniej wywiadzie Tadeusz Zielniewicz podaje przykład muzealiów z epoki socrealizmu. Jeszcze w czasach PRL były one pogardzane, przechowywanie ich w muzeum było czymś wstydliwym. A dzięki temu, że je zachowano, po latach można było zorganizować wystawy, które przyciągnęły tłumy zwiedzających i miały duże walory edukacyjne.

Innym zagrożeniem może być, moim zdaniem, wywieranie przez antykwariuszy nacisku na muzealników, aby pozbywali się konkretnych przedmiotów. Rodzi to niebezpieczeństwo korupcji. Po 1989 r. nierzadko właściciele odbierają prywatne depozyty z muzealnych magazynów. Dotyczy to zwłaszcza obiektów zawłaszczonych przez PRL. I nie jest tajemnicą, że bardzo często robią to za namową antykwariuszy, którzy biorą na siebie kwestie logistyczno-prawne. Bo antykwariuszom zależy na dobrym towarze.

W najbliższych latach wśród polskich muzealników następować będzie naturalna zmiana pokoleniowa. Odejdą z zawodu osoby ukształtowane w czasach PRL, słabo znające światowy rynek sztuki i rozwiązania praktykowane w światowym muzealnictwie. Nowi dyrektorzy mogą być bardziej otwarci na kontrolowaną selekcję muzealiów.

Oby tylko problem nie został utopiony w pseudopolitycznych sporach. Przykład to niedawna awantura o to, że Ministerstwo Kultury wydało zgodę na wywóz z kraju obrazu Henryka Siemiradzkiego „Rozbitek". Obraz ten sprzedano na aukcji w Sotheby's w Londynie za ok. 1,1 mln funtów jako dzieło rosyjskiego malarza. Kiedy pojawiła się informacja na ten temat, niektórzy politycy zaczęli nawoływać do wprowadzenia zakazu wywozu jakichkolwiek dóbr kultury.

Tymczasem „Rozbitek" przez lata był oferowany na krajowym rynku, m.in. w Desie Unicum, bez wielkiej nadziei na sprzedaż. Czy jakiekolwiek polskie muzeum zgłaszało chęć zakupu tego obrazu, który potem nazywany był przez polityków arcydziełem o podstawowym znaczeniu dla polskiej tożsamości narodowej? Przypomnę, że praca ta, podobnie jak wiele innych obrazów, trafiła na nasz rynek z zagranicy; została kupiona na aukcji w Nowym Jorku.

Krajowi antykwariusze, marszandzi, kolekcjonerzy od lat skarżą się na niską podaż dzieł sztuki. Nasz rynek jest pod tym względem ubogi. Polska arystokracja i szlachta nie miały kapitału pozwalającego na zakup malarstwa (ich bogactwem była ziemia). Nigdy nie wykształciło się u nas silne mieszczaństwo, które w innych krajach przez stulecia zamawiało obrazy i wyroby rzemiosła artystycznego. Po 1918 r. w Polsce nie rozwinął się rynek sztuki na wzór europejski. A istniejące kolekcje często nie przetrwały wojny.

Pozostało 92% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy