Landy mają w Niemczech sporo do powiedzenia w sprawach zwalczania pandemii. Różnice widać w karach za pojawienie się na zakupach bez maseczki. W Berlinie od końca czerwca grozi za to 500 euro. W Hamburgu nawet 1000 euro, ale tu nie klient go zapłaci, lecz właściciel sklepu, który go bez zakrytych ust i nosa wpuścił. W kilku landach w ogóle nie ma kar pieniężnych, a w kilku mandaty są nieduże: 10 euro (Nadrenia-Palatynat) czy 25 euro jak w Meklemburgii-Pomorzu Przednim. Ten ostatni land, leżący w dawnej NRD, przoduje w walce z maseczkami.

Hasło do ich zrzucenia rzucił w wywiadzie dla centralnej gazety Harry Glawe, minister gospodarki w tamtejszym rządzie. Poparł go szef resortu gospodarki w sąsiedniej Dolnej Saksonii, ale zaczął się po paru godzinach wycofywać. Obaj są politykami CDU. Szefowa partii Annegret Kramp-Karrenbauer ostrzegła w poniedziałek, że zrzucanie maseczek byłoby „fałszywym sygnałem", obowiązek ich noszenia to nadal „konieczny i ważny" element walki z koronawirusem.

Przeciwnicy maseczek podnieśli głowy na wschodzie i północy Niemiec, na południu najbardziej słyszalny jest premier Bawarii Markus Söder, który jest zwolennikiem ostrych restrykcji.

Północ się buntuje, bo nie doświadczyła pandemii tak jak południe. Z powodu koronawirusa zmarło w Meklemburgii 130 razy mniej ludzi niż w Bawarii. W tym landzie nie ma nowych zakażeń. Od początku zachorowało 800 osób, z czego 20 zmarło. To najlepszy wynik w Niemczech, gdzie w sumie życie straciło 9016 osób.