"Rz": Był pan oficerem brygady podhalańczyków, uczestnikiem misji wojskowych na Bliskim Wschodzie. Zdarzało się, że mundur pana „parzył"?
Nie miałem takich sytuacji. Jednak z przykrością dzisiaj obserwuję, że wojsko i policja wikłane są w gry partyjne. Gdy odchodziłem z wojska, tego nie było. W czasie służby w sztabie brygady, w batalionach wielokrotnie rozmawiałem z kolegami żołnierzami na temat sytuacji politycznej w kraju i każdy miał jakieś sympatie polityczne, ale nie przypominam sobie, aby ktoś w sposób zdecydowany popierał jakąś partię. Powstrzymywaliśmy się od takich deklaracji, bo apolityczność wojska siedziała nam mocno w głowie. Dzisiaj obserwuję, że rzeczywiście mundur niektórych żołnierzy „może parzyć", bo czytam jednoznaczne, publicznie prezentowane na przykład na Facebooku deklaracje w stylu „to jest mój minister, ja dla niego zrobię wszystko". Moim zdaniem jest to zjawisko niepokojące. Pamiętajmy, że wojsko zawsze prowadziło działania humanitarne. Ja realizowałem takie zadania w czasie misji na Wzgórzach Golan. Naszym celem było rozdzielanie stron, a nie opowiadanie się po którejś z nich. W Iraku misja była bardziej skomplikowana, i rzeczywiście nie zawsze mogliśmy mieć poczucie, że komuś pomagamy, ale zadania postawione przed nami wykonywaliśmy właściwie.