Komisja Europejska przedstawiła w maju 2018 r. projekt nowego wieloletniego budżetu UE, który przewidywał dla Polski radykalne cięcie funduszy z polityki spójności o 19 mld euro w porównaniu z okresem 2014–2020. Wtedy premier Mateusz Morawiecki zapowiadał, że Polska nigdy na taki budżet się nie zgodzi i będzie w swoim oporze miała sojuszników, bo inne kraje też nie zaakceptują cięć funduszy.
Po kilku miesiącach intensywnych negocjacji prowadzonych przez Finlandię, która kieruje do końca roku pracami UE, widać jednak, że może być jeszcze gorzej. Finowie przygotowali kompromis między tymi, którzy polityki spójności bronią, a tymi, którzy chcą dalszych cięć w budżecie, czyli Niemcami, Holandią, Szwecją, Danią i Austrią. Proponowany budżet jest w sumie o 48 mld euro mniejszy niż propozycja Komisji. Największych cięć dokonano w polityce bezpieczeństwa i obrony – 42 proc., oraz migracji i w zarządzaniu granicami – 24 proc. Przy czym mówimy o redukcji w porównaniu z propozycją Komisji, a nie z obecną sytuacją. Bo obecnie na obronę w ogóle nie ma pieniędzy w budżecie, a na migrację jest ich niewiele. Dodatkowo Finowie ścięli politykę spójności o kolejne 2 proc., zwiększyli natomiast wydatki na wspólną politykę rolną, a konkretnie na tzw. drugi filar, czyli nie dopłaty bezpośrednie, ale rozwój obszarów wiejskich. – Gdy przychodzi do negocjacji, państwa bronią tych wydatków, o których decydują same. A gotowe są redukować te, gdzie polityki są bardziej scentralizowane i większa jest rola Komisji Europejskiej w bieżącej dystrybucji środków – mówi „Rzeczpospolitej" nieoficjalnie jednak z osób zaangażowana w prace nad budżetem. Dlatego najłatwiej ściąć te wydatki, gdzie korzyści trudno z góry przypisać określonym państwom, jak właśnie obrona, czyli polityka migracyjna.