Eurostat podał dane o stanie finansów publicznych krajów UE na koniec 2017 r. Aż 13 z nich miało nadwyżkę w finansach. Najwyższą Malta – 3,5 proc. PKB. Za nią były m.in. Cypr, Szwecja, Czechy, Luksemburg, Holandia, Bułgaria i Dania. Nadwyżka w finansach Niemiec sięgnęła 1 proc. PKB. Polska zajęła w tym rankingu dopiero 21. miejsce. Mieliśmy 1,4 proc. PKB deficytu. Nasz wynik był gorszy od średniej dla całej UE, która sięgnęła 1 proc. deficytu.
Większe dziury od naszej miało w swoich finansach jedynie siedem państw. Deficyt w finansach Portugalii sięgnął przy tym dopuszczalnej w UE granicy 3 proc. PKB. Hiszpania ten pułap nawet nieco przekroczyła – 3,1 proc. PKB.
Koniunktura maskuje
– W ostatnich latach deficyt finansów publicznych zmniejszał się. Jest w tym jednak łyżka dziegciu – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku. Tłumaczy, że finansom publicznym sprzyjała w 2017 r. koniunktura gospodarcza. Nasza gospodarka odnotowała wysoki wzrost gospodarczy. Był to wzrost, który bazował przede wszystkim na konsumpcji wewnętrznej. To sprzyjało wysokim dochodom budżetu państwa z VAT. Doszła dobra sytuacja na rynku pracy, co przełożyło się na wysokie wpływy z podatku dochodowego oraz wzrost kwoty składek na ubezpieczenia społeczne. – Mimo to na szczycie koniunktury mamy 1,4 proc. deficytu. To nie jest dobry wynik – mówi Wiktor Wojciechowski. Jego zdaniem odczujemy to, gdy nadejdzie spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego, a to – jak wskazują prognozy – nadejdzie w najbliższych latach. – Na razie bardzo dobra koniunktura maskuje pewne błędy w finansach publicznych. Oczywiście uszczelnienie systemu podatkowego przyniosło pozytywne efekty. Ale po drugiej stronie mamy różne nowe wydatki, które na razie to uszczelnienie i koniunktura maskują. Ale one będą ciążyły przy pogarszającej się koniunkturze – uważa Wojciechowski.
– Na pierwszy rzut oka nasze finanse nie wyglądają źle. Ale gdy przyjdzie silne spowolnienie okaże się, że król jest trochę nagi – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Polska. I tłumaczy, że to, iż wiele krajów miało w 2017 r. nadwyżkę, pokazuje, że jej osiągnięcie nie jest niemożliwe. Wymaga jednak dyscypliny finansowej. Nasz deficyt spadł z 2,2 proc. w 2016 r. do 1,4 proc. w 2017 r. Złożyła się na to jedynie dyscyplina finansowa osiągnięta po stronie dochodowej. Dzięki uszczelnieniu podatków i dobrej koniunkturze do kasy państwa wpłynęło więcej pieniędzy. Po stronie wydatkowej hamowania jednak nie było. Gdyby było, mielibyśmy lepszy wynik finansów publicznych. – Prawdziwym testem dla takiej polityki finansowej będzie silne spowolnienie. Tak długo jak go nie będzie, taka polityka nie będzie przynosiła silnych negatywnych efektów – mówi Jakub Borowski. Jego zdaniem silne hamowanie tempa wzrostu gospodarczego, do 1 proc. albo nawet poniżej, oznaczać będzie jednak poważne kłopoty. Deficyt finansów publicznych wzrośnie wtedy powyżej 3 proc. PKB. Znów wpadniemy w procedurę nadmiernego deficytu. A to oznaczać będzie konieczność cięcia wydatków oraz podnoszenia podatków. – Marzy mi się taka polityka rządu, która równoważy wydatki na cele socjalne, prorozwojowe, ale dba też o budowanie poduszki bezpieczeństwa na złe czasy – mówi ekonomista Credit Agricole.