Koszty Nord Stream z roku na rok coraz bardziej rosną. Już teraz wiadomo, że inwestycja pochłonie przynajmniej 7,5 mld euro (nie licząc wydatków na wydobycie gazu), choć początkowo – w 2005 r. – zakładano, że będzie to 4,5 – 5 mld euro.
Rzecznik konsorcjum Nord Stream Jens Mueller mówił niedawno, że cel to rozpoczęcie dostaw gazu w 2011 r., a zdobywanie pozwoleń zakończy się w 2009 r. Ostatnio pojawiły się informacje o rozpoczęciu pierwszych dostaw rur na potrzeby gazociągu do niemieckiego Sassnitz, które będzie główną bazą logistyczną inwestycji. To może oznaczać, że inwestorzy są pewni, iż gazociąg powstanie.
Jeśli Nord Stream zacznie działać i przesyłać najpierw ok. 27, a potem 55 mld m sześc. gazu rocznie, to znacząco ograniczy rolę krajów, które teraz odgrywają główną rolę w tranzycie gazu rosyjskiego do Europy, czyli Białorusi, Polski i Ukrainy. Obecnie rurociągami biegnącymi przez ich terytoria Rosjanie ślą do Europy ok. 150 mld m sześc. gazu rocznie.
Gdyby zależało im tylko na zwiększeniu eksportu surowca do państw unijnych, po prostu podjęliby – wspólnie z Białorusinami i Polakami – decyzję o wybudowaniu drugiej nitki, dużo tańszego w budowie rurociągu jamalskiego. Tym bardziej że pierwszą, którą oddano do użytku pod koniec lat. 90 przygotowano tak, by szybko mogła powstać też druga nitka. Koszty drugiej nitki Jamału szacuje się na ok. 1,5 mld euro. A tą drogą do Europy można by transportować ok. 30 mld m sześc. gazu rocznie, czyli ponad połowę tego co gazociągiem bałtyckim.
Gazprom odniósł bardzo duży sukces, pozyskując do budowy potentatów – największą europejską firmę chemiczną (BASF) oraz energetyczną (E. ON) oraz holenderską Gasunie. Koncerny te odgrywają znaczącą rolę i jednocześnie firmują kontrowersyjny gazociąg przez Bałtyk, przedstawiając ją jako niezbędny do zapewnienia Europie bezpiecznych dostaw gazu na kolejne lata, zwłaszcza wobec rosnącego popytu na surowiec.