Przez pół roku zagraniczne firmy kupiły u nas już ok. 15,7 tys. m sześc. drewna. To nieco więcej niż przez cały ubiegły rok, kiedy było to ok. 15,1 tys. m sześc.
To niepokoi właścicieli tartaków, szczególnie w okolicach Zielonej Góry i Wrocławia. Leżą one blisko zachodniej granicy, więc niemieckim oraz austriackim firmom opłaca się transport surowca z tych regionów.
– Przebili ceny minimalne i kupili cały surowiec, zostawiając nas bez drewna – mówi Tadeusz Farbotko, właściciel tartaku Domaszków, największego w Kotlinie Kłodzkiej. Jego zdaniem sytuacja na rynku jest obecnie tak zła, że niewiele polskich firm jest gotowych płacić cenę ustaloną przez Lasy Państwowe. Za to zagraniczne firmy płacą bez zmrużenia oka.
Przedstawiciele firm drzewnych domagają się wprowadzenia umów długoterminowych, które gwarantowałyby im dostęp do surowca. Adam Barwiński, właściciel tartaku Drewbar, twierdzi, że lasy przyznały mu zaledwie połowę tego, co kupował jeszcze dwa lata temu. – Wiele naszych tartaków wymaga inwestycji w nowe technologie, ich właściciele zaciągają kredyty, a przy obecnej sytuacji nie mogą być pewni, czy za rok lub dwa będą mogli kupić drewno – zauważa Bogdan Czemko z Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego.
[wyimek]21 procent drewna z lasów w okolicach Zielonej Góry i Wrocławia kupiły zagraniczne firmy[/wyimek] Anna Malinowska, rzecznik Lasów Państwowych, podkreśla, że to klienci kształtują ceny. – UOKiK nałożył na nas karę za ograniczanie dostępu do drewna nowym firmom – przypomina Malinowska. Dlatego w tym roku LP podniosły z dotychczasowych 20 na 30 proc. ilość drewna sprzedawanego na przetargach.