Związkowcy nie kryją rozczarowania: przed prywatyzacją fabryki uzgodniono przecież z inwestorem gwarancje socjalne i zobowiązania inwestycyjne. A przejmując na początku tego roku PZL, Ugo Rossini wiceprezes AgustaWestland na Europę, podkreślał, że Włosi uczynią ten największy zakład lotniczy w kraju, zatrudniający jeszcze na początku roku 3,7 tys. ludzi, częścią międzynarodowego koncernu i zainwestują w rozwój.

Jednak na dzień dobry nowi właściciele, którzy zapłacili za lotniczą spółkę Agencji Rozwoju Przemysłu 339 mln zł, skłonili prawie 300 osób do rezygnacji z pracy w ramach programu dobrowolnych odejść. Teraz czas na kolejne redukcje, które mogą objąć nawet pół tysiąca pracowników. – Firma rzeczywiście rozpoczęła poważną transformację: z państwowego przedsiębiorstwa przekształca się w prywatne, w którym decydują wyłącznie biznesowe zasady – potwierdza Mieczysław Majewski, prezes PZL, który po prywatyzacji wciąż kieruje zakładem. To właśnie biznesowe podejście zmusza w tej chwili właściciela do skrupulatnej analizy kosztów – przekonuje szef lubelskiej spółki. Stanowczo dementuje zarzuty, iż AgustaWestland nie wykonuje zobowiązań prywatyzacyjnych. – Trwa szkolenie ludzi, kontraktowanie nowocześniejszych maszyn, dostosowywanie modelu zarządzania do standardów w całym koncernie AW. Potrzebujemy na to co najmniej roku – dodaje Majewski.

Pracowników Świdnika chroni uzgodniony z nowym właścicielem pakiet socjalny z sześcioletnią gwarancją zatrudnienia, ale znaczący obecnie spadek zamówień na komponenty lotnicze i ograniczenie zakupów polskiej armii zmieniły sytuację – twierdzi zarząd.

W tym roku w ramach programu dobrowolnych odejść z pracy rezygnowali w większości ci, którzy właśnie nabywają uprawnienia do wcześniejszej emerytury. Zdaniem właściciela to wciąż za mało. Mechaników nie zachęcają do rozstawania się z firmą nawet wysokie odprawy sięgające 24 – 42-krotności pensji.