VW odłożył na akcję serwisową 6,5 mld euro. Ale już wiadomo, że jest to o wiele za mało.
Niemiecki rząd zgadza się z opinią szefów koncernu, że w tym przypadku mniej ważne jest tempo napraw, od zaoferowania konsumentom naprawdę optymalnego rozwiązania. Wiadomo, że akcja serwisowa będzie dotyczyła 4 marek - VW, Audi, Seat i Skoda, a 8 mln takich aut jeździ po Europie, z czego 140 tys. w Polsce. W Stanach Zjednoczonych, gdzie afera została wykryta - niespełna pół miliona. Wiadomo także, że aplikacje montowane były również w silnikach diesla w autach dostawczych - jak chociażby w caddy, którego jedynym producentem jest polska fabryka VW. Wczoraj sprzedaż tych aut wstrzymali Szwedzi.
Nowy prezes VW Matthias Mueller przyznał, że nie ma jednej metody na „ucywilizowanie" aut wyposażonych w aplikację umożliwiającą manipulowanie zawartością trujących gazów w spalinach. - Mamy nie trzy rozwiązania, ale wręcz tysiące. W naszych pojazdach zastosowano najróżniejsze technologie, a do tego jeszcze dochodzą regulacje w poszczególnych krajach - mówił Matthias Mueller.
Późnym wieczorem 7 października Volkswagen przekazał do Ministerstwa Gospodarki plan działania w akcji serwisowej. Teraz władze wydadzą opinię. Wiadomo jednak, że w przypadku większości aut wystarczy proste przeprogramowanie aplikacji, co może zostać dokonane w każdym autoryzowanym serwisie Volkswagena. W niektórych autach niezbędne jednak będzie zamontowania większych katalizatorów spalin, bądź zamontowanie nowych systemów wtrysku, co może być wykonane jedynie w specjalnych punktach. Mueller zapowiedział również, że w niektórych przypadkach niezbędna będzie wymiana aut.
Ta postawa VW jest krytykowana na rynku. Bożena Michałowska-Howellls z brytyjskiej kancelarii prawnej Leigh Day uważa za naganny fakt, że VW udostępnia jedynie minimalne informacje, a przecież właściciele aut są poważnie zaniepokojeni.