Kondycja finansowa państwowej spółki jest fatalna. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że po pierwszych dwóch miesiącach br. strata Poczty Polskiej (PP) mogła przebić 60 mln zł. Operator musi ratować się cięciem etatów. Nie chodzi jednak o zwolnienia czy program dobrowolnych odejść, ale tzw. naturalną redukcję. Pracownikom mają być nieprzedłużane kończące się umowy, a w miejsce osób odchodzących na emeryturę nie będą przyjmowani nowi. Związki zawodowe w PP biją już na alarm. Ale zarząd raczej się nie cofnie. – Wszelkie badania jednoznacznie wskazują, że poprawa efektywności wymaga zmiany sposobu organizacji pracy, nie zaś zwiększania zatrudnienia – argumentują w biurze prasowym Poczty.
Czytaj więcej
Sebastian Mikosz, były prezes LOT, już oficjalnie wszedł do rady nadzorczej państwowej spółki i natychmiast został oddelegowany do pełnienia roli pełniącego obowiązki prezesa firmy.
Poczta Polska szykuje cięcia. Brakuje na pensje
W sumie redukcja zatrudnienia w PP w br. ma sięgnąć 5 tys. etatów, ale sygnały, które płyną od pracowników z tzw. regionów sieci wskazują, że skala ta może być znacznie większa. Związkowcy, z którymi rozmawialiśmy, przekonują, że może chodzić o kilkanaście proc. etatów. Dla Poczty Polskiej, która zatrudnia w łącznie 63 tys. osób, to może stanowić wstrząs. Sebastian Mikosz, pełniący obowiązki prezesa PP, nie ukrywa jednak, że sytuacja firmy jest dramatyczna. W oświadczeniu, które wystosował do pracowników, a które biuro prasowe spółki nam udostępniło, można przeczytać, iż rosnące koszty pracy, surowców, a także ograniczenia w zakresie możliwości podnoszenia cen, przełożyły się na poważne problemy finansowe Poczty, a najpoważniejszym obecnie wyzwaniem, z jakim się ona mierzy, jest zapewnienie płynności. „W skrócie oznacza to tyle, że wpływy z naszych usług są niższe, niż zapotrzebowanie na środki potrzebne do regulowania bieżących zobowiązań, w tym pensji”.
Prezes Mikosz alarmuje, że blisko 2/3 wszystkich pocztowych wydatków generują dziś wynagrodzenia. „Kwoty mówią same za siebie. Zmiana wysokości wynagrodzenia minimalnego to dodatkowy koszt w wysokości blisko 550 mln zł rocznie, co odpowiada wysokości ok. 10 proc. całkowitego budżetu firmy” – czytamy w oświadczeniu prezesa PP.
Rekompensata to nie remedium
Poczta w tej sytuacji musi ratować się kredytami. Poprzedni zarząd spółki wyprzedawał nieruchomości, ale teraz ten proces zahamowano. Jak się dowiedzieliśmy, ze sprzedaży wycofano najbardziej prestiżowe działki PP zlokalizowane w Warszawie na ul. Towarowej i ul. Worcella. Właśnie pod nie zaciągnięto pożyczkę. Spółka nie ujawnia kwot, ale z naszych informacji wynika, że może chodzić o 300 mln zł. Pieniądze te miały uratować możliwość wypłaty pracownikom wynagrodzeń za luty. Pytanie jednak co dalej?