Sprawiedliwość podatkowa jest nierozerwalnie związana z narodzinami i życiem demokracji. To w imię społeczeństwa, od czasu rewolucji brytyjskiej, amerykańskiej i francuskiej, pobierane są podatki. Opodatkować to znaczy umożliwić finansowanie działań państwa dla wspólnego dobra. Jest zatem sprawą kluczową dla przyszłości naszych demokracji, by każdy płacił należną część podatku. Otóż dzisiaj tak nie jest.
W ciągu zaledwie dziesięciu lat w bezprecedensowym tempie garstka wielkich cyfrowych firm całkowicie zmieniła nasze codzienne życie. Sprawiły, że mamy cały świat w kieszeni, dały nam dostęp w kilku kliknięciach do dowolnej treści i umożliwiły błyskawiczną komunikację. Zmieniły nasze życie i nasz sposób konsumpcji. To one wciąż wprowadzają innowacje i tworzą miejsca pracy.
Nie mamy im za złe osiągnięć. Zarzucamy im natomiast rażącą niesprawiedliwość: chodzi o kolosalną rozbieżność pomiędzy wytwarzanym przez nie bogactwem, uzyskiwanym dzięki korzystaniu z naszych danych osobowych lub udostępnianej im infrastruktury a wysokością odprowadzanego przez nie podatku.
Dotychczas woleliśmy ignorować tę niesprawiedliwość, raczej niż z nią walczyć. Zgadzaliśmy się, by nasze przedsiębiorstwa płaciły o 14 punktów procentowych wyższe podatki niż cyfrowi giganci. Tolerowaliśmy, że oni bogacili się korzystając z naszych danych, bez faktycznej kompensaty.
Skorzystali z naszej pasywności. Kiedy oni zmieniali świat, my pozostawaliśmy tacy sami. Wykorzystali naszą niezdolność do kolektywnego dostosowywania zasad opodatkowania, tkwiących nadal w XX wieku, kiedy to obowiązek podatkowy związany był przede wszystkim z miejscem prowadzenia działalności.