Choć Polacy coraz gorzej oceniają rodzimą publiczną służbę zdrowia, mieszkańcy innych państw UE korzystają z niej coraz chętniej. Mają do tego prawo w nagłych przypadkach dzięki obowiązującym w całej Unii przepisom o koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego. W zeszłym roku publiczne placówki rozliczyły za obcokrajowców ponad 93 tys. usług wartych blisko 59 mln zł (rok wcześniej było to 31 mln zł). Polacy leczyli się w ubiegłym roku w Unii ok. 74 tys. razy. [wyimek]74 tys. razy leczyli się Polacy w zeszłym roku w innych krajach Unii[/wyimek]
– Pacjenci z Unii, potrzebujący pilnie pomocy medycznej, są traktowani tak samo jak nasi ubezpieczeni – tłumaczy Andrzej Troszyński z NFZ.
Pacjentów i pieniędzy z UE mogłoby trafić do polskich przychodni i szpitali o wiele więcej. Jeszcze kilka lat temu publiczne szpitale kierowały personel na kursy językowe, planowały podwyższanie standardów usług hotelowych. Teraz zagranicznych gości szukają tylko lecznice prywatne. A publiczne bronią się przed nimi jak mogą. I to mimo że sale operacyjne po godzinie 14. stoją w nich często puste. – W latach 2006 – 2008 miałem ok. 100 – 150 pacjentów z Unii Europejskiej. W ubiegłym roku starałem się nie przyjmować ich na leczenie planowe, bo jest to dla szpitala skrajnie nieopłacalne – mówi prof. Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. – Nie przyjmuję pacjentów z zagranicy, chyba że z wypadków komunikacyjnych. To się nie opłaca – dodaje Bogdan Koczy, dyrektor urazówki w Piekarach Śląskich.
Szpitale nie mogą przyjmować pacjentów komercyjnie, a za leczenie w ramach ubezpieczenia dostają za obcokrajowca tyle, ile NFZ płaci średnio w Polsce za taką usługę, a nie tyle, ile wyniosły koszty. – Jako jeden z niewielu szpitali mamy nawet specjalny terminal do sprawdzania, czy karta obcokrajowca jest ważna – mówi Adam Radomyski, wiceszef Instytutu Chorób Płuc i Gruźlicy w Warszawie. Dodaje jednak, że pacjentów z zagranicy jest niewielu. Szpital w żaden sposób ich nie zachęca, bo mu się to nie opłaca. Pacjenci tacy, jeśli już szukają pomocy za granicą, czyli w Polsce, są zwykle w gorszym stanie.
– Na dodatek trzeba ich na tyle wyrehabilitować, by bezpiecznie wrócili do domu. Pobyt jest dłuższy, przez to bardziej kosztowny – mówi Zembala. Dodaje też, że ubezpieczyciele z Niemiec, Danii i Austrii bardzo pilnują, by ich pacjentów rozliczać po kosztach polskich. I porównuje koszty: w tych krajach operacja wieńcowa kosztuje od 28 do 34 tys. euro. Śląskie Centrum Chorób Serca wyliczyło, że taka operacja komercyjnie kosztuje ok. 14 – 16 tys. euro. – A stawkę dostajemy taką jak za pacjenta polskiego. Kilkanaście tysięcy złotych – mówi Zembala. Dlatego na operacje planowe woli przyjąć pacjentów z Ukrainy czy Rosji, za których dostaje pełen zwrot kosztów.