Wedle stanu na dziś połowa firm sprzedających energię działa na wolnym rynku, połowa zaś nadal musi uzgadniać cenniki z Urzędem Regulacji Energetyki, bo nie otrzymała formalnego zawiadomienia o swobodnym kształtowaniu cenników. To wynik wczorajszej decyzji nowego szefa URE, który zatrzymał wysyłanie pism z decyzją poprzedniego szefa, uwalniającą od nowego roku ceny energii spod kontroli regulatora. Takie rozwiązanie zaleca, choć nie nakazuje, Unia Europejska. Uwolnienie prądu dokonało się za plecami ustępującego premiera, za co Adam Szafrański zapłacił głową. Konieczność konsultacji nie jest akurat wpisana w zakres obowiązków regulatora, jednak waga problemu nakazywałaby ją przedyskutować. Zwłaszcza tuż przed zmianą rządu.

Jest pat. Nowy szef URE formalnie nie odwołał uwolnienia cen, choć stwierdził, że ma kilka pomysłów na rozwiązanie problemu. Firmy dystrybucyjne są w kropce, część z nich teoretycznie może dowolnie kształtować cenniki, część nie. Wszystkie zaczęły już kontraktować prąd na przyszły rok. Według nowych cenników, bo niezależnie od wszystkiego nośniki energii drożeją. Nowy szef URE zachęca dystrybutorów do składania wniosków o zgodę na podwyżki, co oznacza nieformalny powrót do sytuacji sprzed decyzji o liberalizacji. Do powrotu do regulacji zdaje się także przychylać nowy rząd.

I tak decyzję liberalizującą rynek, podjętą przez urzędnika mianowanego przez rząd lubujący się w nadmiernych regulacjach, ostatecznie odkręci zapewne rząd z definicji liberalny. A my, w ramach sprzątania bałaganu, i tak zapłacimy drożej. ?