Oczywiste jest, że liczące każdą wydaną złotówkę przedsiębiorstwa transportowe każą swoim kierowcom omijać te drogi i zjechać na alternatywne. Węższe i zazwyczaj gorszej jakości. Szacuję, że 80 proc. ruchu ciężarowego dokona takiego wyboru. Czy rząd nie dostrzega złych konsekwencji swoich planów?
Dostrzega, ale jego decyzja podyktowana jest zasadą wyboru mniejszego zła. W 2005 r. tuż-tuż przed odejściem rząd Belki przyjął ustawę likwidującą podwójne płatności na autostradach dla samochodów ciężarowych (winieta plus opłata dla koncesjonariusza). Za darmowe przejazdy po autostradach prywatnym operatorom miano zwracać z budżetu. Sejm pogorszył sprawę, zwiększając te kwoty z 50 do 70 proc. stawki za przejazd każdego kilometra. Dodajmy, że system jest dziurawy i trudno stwierdzić, że podane liczby przejazdów ciężarówek są rzeczywiste.
W roku bieżącym doszliśmy więc do sytuacji, w której państwo zbierze z winiet tyle, ile musi zwrócić dwóm prywatnym firmom w formie rekompensat za przejazdy samochodów powyżej 3,5 tony za jazdę po trochę ponad 210 km dróg. Przewrotnie można powiedzieć, że dobrze się stało, iż w ostatnich latach oddano jakieś strzępy nowych autostrad, bo każde dodatkowe 100 km oznaczałoby zwiększenie wypłat z budżetu o 200 mln zł.
Chcąc się wycofać z fatalnych umów z koncesjonariuszami, rząd postanowił więc zlikwidować na jakiś czas winiety. Nie będzie odpłatności za wszystkie drogi – stracą podstawę prawną zasady darmowych przejazdów ciężarówek po autostradach. Minusów jest jednak sporo. Kierowcy z zagranicy nie zapłacą, poza akcyzą zawartą w cenie paliwa i częściowo przeznaczaną na drogi (jeśli zatankują w Polsce), za niszczenie nawierzchni. Zwiększą się o ok. 85 mln zł koszty spowodowane wypadkami. Wzrośnie zanieczyszczenie środowiska. Prawdziwą gehennę przeżywać będą mieszkańcy miejscowości, gdzie na wiodącą przez centrum wąziutką drogę wjadą wielkie samochody dostawcze.
Koszty napraw dróg zdegradowanych przez wzmożony ruch ciężarówek na samych tylko drogach krajowych wylicza się na 700 mln zł do 2012 r. Nikt nie wylicza, ile będą musiały wydać samorządy na naprawę swoich dróg, ale pewnie będzie to podobna kwota. Paradoks polega na tym, że i tak bardziej się to opłaca niż dłuższe utrzymywanie systemu darmowych autostrad. Rodzi się tylko pytanie, czy na wprowadzenie nowego – elektronicznego – systemu poboru opłat musimy czekać tak długo? Czy konieczne jest tworzenie za 5 mln zł spółki, która zajmie się opracowaniem niezbędnych rozwiązań nowego systemu, skoro jego start określa się dopiero na 2011, 2012 r.? Nie da się zrobić tego szybciej?