To pierwsza tak ostra wypowiedź premiera Donalda Tuska na temat bałtyckiego gazociągu. W sobotnim wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Neue Osnabruecker Zeitung” mówił, że każdy odpowiedzialny europejski polityk musi się teraz mocniej niż przed czterema tygodniami zastanowić, czy takie przedsięwzięcia mają jeszcze sens.

Rosjanie wspólnie z niemieckimi BASF i E.ON oraz holenderską Gasunie zamierzają do końca 2011 roku ułożyć na dnie Bałtyku gigantyczny gazociąg za ok. 7 mld euro. I choć kraje nadbałtyckie, a także Parlament Europejski krytykują tę inwestycję, wskazując m.in. na zagrożenia dla środowiska, konsorcjum Nord Stream nie rezygnuje. Oficjalny powód inwestycji to chęć zwiększenia bezpieczeństwa i dostaw gazu rosyjskiego do Europy. Faktycznie chodzi o ograniczenie roli państw do tej pory mających duże znaczenie w tranzycie gazu rosyjskiego do Europy, czyli Polski, Białorusi i Ukrainy.

– Powinniśmy już teraz dać sygnał do rozbudowy alternatywnych źródeł zaopatrzenia – mówił polski premier. A wtedy – jego zdaniem – Rosjanie nie mogliby wywierać żadnego nacisku.

Polska należy do tych państw europejskich, które są uzależnione od rosyjskich dostaw i odczuły tego skutki. Gdy w 2006 r. PGNiG chciał kupić dodatkowe ilości gazu od kontrolowanej przez Gazprom spółki ukraińskiej RosUkrEnergo, musiał zgodzić się wcześniej na podniesienie ceny w długoletnim kontrakcie z tym rosyjskim potentatem. Teraz sytuacja może się powtórzyć, bo kontrakt z RosUkrEnergo wygasa z końcem 2009 r., a Polska nadal nie ma szans na sprowadzenie gazu z innych źródeł.