W czwartek jeden z szefów rosyjskiego koncernu Aleksander Miedwiediew zapewniał, że jego firma jest zainteresowana budową Jamału II.
To zaskakujące oświadczenie, bo przez ostatnich kilka lat temat ten w polsko-rosyjskich rozmowach praktycznie nie istniał, choć decyzja o budowie miała zapaść w 2004 r. Istniejąca pierwsza nitka rurociągu (z Rosji przez Białoruś i Polskę do Niemiec) transportuje ok. 30 mld m sześc. gazu rocznie, z czego 2,8 mld m sześc. odbiera PGNiG.
Miedwiediew przekonywał wczoraj, że podstawowy warunek realizacji inwestycji to „potwierdzenie popytu ze strony Polski na 10 mld m sześc. gazu”. – Gdy tylko Polska będzie w stanie wypełnić ten warunek, będziemy gotowi wrócić do koncepcji Jamał – Europa II – stwierdził. Problem jednak w tym, że PGNiG nie będzie potrzebował aż tyle gazu rosyjskiego. Teraz w ramach wieloletniej umowy kupuje od Gazpromu ok. 8 mld m sześc. rocznie.
Poza tym polska firma ma umowę ze spółką kontrolowaną przez Gazprom na dostawy ok. 2,5 mld m sześc. gazu rocznie. I choć wygasa ona z końcem przyszłego roku i PGNiG szuka możliwości jej przedłużenia, to jednak najwyżej na kilka lat – do czasu budowy portu gazowego w Świnoujściu i rurociągu do Danii.
Wczoraj szefowie PGNiG nie chcieli komentować wypowiedzi wiceprezesa Gazpromu. Powiedzieli tylko, że Jamał II, tak jak projekt Amber (czyli poprowadzenie rurociągu z Rosji przez trzy kraje nadbałtyckie i Polskę do Niemiec), ma mocne uzasadnienie ekonomiczne, co ma szczególne znaczenie w czasie kryzysu finansowego. Budowa któregokolwiek z tych rurociągów będzie na pewno o wiele tańsza od planowanego przez Rosjan i Niemców gazociągu przez Bałtyk za 10 mld euro.