Węgierska spółka dystrybucyjna FGSZ dostała w poniedziałek oficjalną notę od ukraińskiego Ukraintransgaz o ograniczeniu przesyłu rosyjskiego paliwa na Węgry. We wtorek węgierski prezydent Laszlo Solyom zażądał od goszczącego z wizytą w Budapeszcie Wiktora Juszczenki przywrócenia „pewności gazowych dostaw".
Jak podał w środę węgierski portal Portfolio. hu, decyzja Gazpromu wymierzona jest w węgierską spółkę Emfesz, która zaopatruje hurtowo w gaz ok. 20 – 25 proc. (wg różnych źródeł) rynku węgierskiego. Spółka nie ma podpisanej umowy na dostawy z Gazpromem Eksport, który jest od gazowego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego jedynym dysponentem paliwa transportowanego przez Ukrainę na Węgry.
Do wybuchu konfliktu w styczniu Emfesz należący do ukraińskiego oligarchy Dmitrija Firtasza kupował gaz za pośrednictwem RosUkrEnergo (RUE), spółki należącej w połowie do Gazpromu, w 45 proc. do Firtasza, a w 5 proc. do jego partnera Iwana Fursina. Umowa została zawarta do 2015 r. na dostawę 3 mld m sześc. gazu rocznie.
Po zakończeniu konfliktu RUE nie mogła dalej realizować umowy, bo z jednej strony dostaw zaprzestał Gazprom, a z drugiej ukraiński Naftogaz zajął 11 mln m sześc. gazu RUE zmagazynowanych w podziemnych zbiornikach. Ukraińcy tłumaczyli, że robią to, bo RUE winne jest im 1,7 mld dol. Szefowie zarejestrowanej w Szwajcarii spółki uznali działania Naftogazu za bezprawne.
Pomimo tych zawirowań Emfesz aż do poniedziałku dostarczał gaz na Węgry. – Dla mnie kluczowe jest pytanie: skąd Emfesz brał gaz, jeżeli np. Polska, która także miała umowę z RUE, tego gazu nie dostawała – zastanawia się w rozmowie z „Rz" Andrzej Szczęśniak, ekspert rosyjskiego rynku paliw.