– Polska może się stać europejskim centrum usług. W ciągu trzech lat istnieje możliwość podwojenia liczby pracowników w tym sektorze gospodarki z 40 do 80 tys., jeśli tylko zaoferujemy korzystne regulacje prawne oraz wsparcie rządu – twierdzi Marcin Kaszuba z Ernst & Young. Konieczny jest jednak pośpiech. Zdaniem Kaszuby teraz sprzyja nam kryzys, bo wymusza na firmach cięcia kosztów. Te ostatnie nadal przyciągają do Polski zagranicznych inwestorów, choć magnes nie będzie działał wiecznie.
– Nawet pomimo osłabienia złotego, płace w Polsce będą rosnąć i wyrównywać się z unijną średnią – uważa Kiejstut Żagun z KPMG. Coraz większego znaczenia będzie więc nabierać dostępność wykwalifikowanych kadr. Według Adama Żołnowskiego z PricewaterhouseCoopers duży udział w napływie inwestycji mogą także mieć przedsięwzięcia w energetyce. – Konieczność zwiększenia produkcji energii oznacza duże wydatki. Nie stać na nie firm krajowych. Powstanie więc pole dla inwestorów zagranicznych – argumentuje Żołnowski.
A co z dużymi inwestycjami w produkcję? Eksperci są podzieleni. Według Kaszuby wciąż jesteśmy atrakcyjni dla przedsięwzięć w motoryzacji i elektronice, choć te branże ucierpiały najbardziej na kryzysie. Przełom miałyby przynieść inwestycje firm motoryzacyjnych z Chin oraz Indii, które już od dłuższego czasu zastanawiają się nad zlokalizowaniem swych projektów w Polsce. – Gdyby udało się przekonać tych inwestorów, to mamy szansę na budowę kolejnych fabryk za setki milionów złotych – twierdzi ekspert E&Y. Bardziej sceptyczny jest Tomasz Konik z Deloitte. – Motoryzacja to branża, która myśli raczej o przetrwaniu niż nowych przedsięwzięciach – zaznacza. O niewielkich szansach na nowe kosztowne fabryki ma przekonywać także przykład specjalnych stref ekonomicznych: wartość inwestycji ulokowanych w I kwartale 2009 r. jest ponad sześć razy mniejsza niż rok temu.
[wyimek]11 mld euro warte były bezpośrednie inwestycje zagraniczne, które napłynęły do Polski w 2008 r.[/wyimek]
Zdaniem Żołnowskiego decyzje o wielkości projektów inwestycyjnych będą teraz zależeć od kondycji danej branży i tego, jak ona radzi sobie z kryzysem. – Można założyć, że część firm jako sposób na przetrwanie i rozwój wybierze konsolidację. A to mogłoby oznaczać pojawienie się dużych przedsięwzięć – mówi Żołnowski. Gdyby jednak Polska nie została wskazana jako miejsce docelowe po konsolidacji, część inwestycji mogłaby odpłynąć.