Ropa jest najdroższa od początku roku i kosztuje ponad 74 dol. za baryłkę, tyle, ile w październiku 2008 roku, ale i po raz pierwszy rynki naprawdę uwierzyły w koniec recesji w USA. Więcej, niż oczekiwano, sprzedano tam domów na rynku wtórnym, a prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke nie ukrywa, że perspektywy ożywienia są coraz pewniejsze. Obecne ceny ropy powinny również usatysfakcjonować OPEC, który już nawet nie wspomina o tym, że na konferencji ministerialnej we wrześniu mógłby się zdecydować na cięcie limitów wydobycia.
Poważnym ograniczeniem dla dalszego wzrostu może być jednak porozumienie między USA i Wielką Brytanią podpisane w nocy z czwartku na piątek o zaostrzeniu kontroli nad transakcjami spekulacyjnymi na rynkach energetycznych. Nowy Jork i Londyn to dwa miejsca, gdzie obroty ropą są największe. – A tegoroczny wzrost cen spowodowany jest przede wszystkim zwiększoną aktywnością inwestorów finansowych – uważa Eugen Weinberg, analityk Commerzbanku.
Zdaniem analityków ceny złota (956 dol. za uncję) nie mają w tej chwili dużych szans na wzrost. Sam słaby dolar to za mało, a fizycznego popytu na rynkach po prostu brak. W najbliższym czasie nie są wykluczone nawet spadki cen. Tom Kendall, analityk rynku metali z Mitsubishi Corp., uważa, że w tej chwili dla złota wsparciem byłyby popyt z rynku jubilerskiego (ale na to nie można liczyć) oraz inwestycje w obawie przed inflacją.