– To zdecydowanie nadmierna reakcja na bardzo niewielkie ryzyko – mówił wczoraj rozgłośni BBC zirytowany szef British Airways Willie Walsh, komentując decyzję o czasowym zamknięciu kilkunastu lotnisk w północno-zachodniej Europie. Nowa chmura pyłu wulkanicznego znad islandzkiego wulkanu znów, choć tym razem nie na dni, ale na godziny, uderzyła w linie i porty lotnicze.
W nocy z niedzieli na poniedziałek przez sześć godzin nie działały dwa największe brytyjskie porty – najbardziej oblegane w Europie lotnisko Heathrow oraz Gatwick. Wczesnym rankiem wznowiły pracę (choć Gatwick nie przyjmował samolotów), ale rzecznik Heathrow ostrzegał pasażerów przed problemami z opóźnionymi i odwołanymi lotami. Tym bardziej że nad ranem zablokowano dwa czołowe porty przesiadkowe w Holandii – amsterdamski Schiphol oraz Rotterdam, które wznowiły połączenia w południe.
Według europejskiej agencji Eurocontrol w poniedziałek odwołano w Europie ok. tysiąca z 28 tys. planowych lotów. Sam tylko Schiphol musiał odwołać 500 lotów, uziemiając ok. 60 tys. pasażerów – oceniała rzeczniczka portu Antoinette Spaans. Setki zaplanowanych połączeń musiały też odwołać zamknięte już w niedzielę lotniska w Irlandii Północnej i m.in. w Dublinie i Shanon, które wznowiły połączenia dopiero w poniedziałek.
Na razie nie ma ocen strat spowodowanych przez nową chmurę pyłu; wiadomo, że ta pierwsza, kwietniowa, która przez kilka dni zmusiła do wstrzymania ok. 100 tysięcy lotów, kosztowała linie lotnicze ponad 2 miliardy dolarów.
Wiadomo też, że z pogodowych problemów linii lotniczych korzystają koleje i dynamicznie rosnący rynek tele- i wideokonferencji. Międzynarodowy przewoźnik kolejowy Eurostar dodał w poniedziałek cztery pociągi (w sumie 3500 miejsc) na trasie Londyn – Paryż.