Gazprom wznowił wczoraj pełne dostawy gazu na Białoruś, po tym jak otrzymał od władz w Mińsku 187 mln dolarów zaległych należności. Równocześnie rosyjski koncern zapłacił Białorusinom 228 mln dolarów za wykorzystanie ich gazociągów do tranzytu swojego paliwa do Europy.
Rachunki okazały się niższe od oczekiwań każdej ze stron. Gazprom domagał się od Mińska 192 mln dolarów, a Białoruś – 260 mln dolarów. Mimo tych różnic Komisja Europejska odetchnęła z ulgą, bo skończyła się trwająca od poniedziałku gazowa wojna. Rzecznik Gazpromu Sergiej Kuprianow zapewnił wczoraj, że nie ma żadnych przeszkód, by tranzyt gazu przez Białoruś odbywał się jak zwykle.
– Rozumiemy, że porozumienie między Rosją a Białorusią zostało zawarte, ale muszę powiedzieć, że dostaliśmy tylko ustne potwierdzenie od Gazpromu, natomiast nie mamy potwierdzenia od strony białoruskiej – mówiła rzeczniczka KE ds. energii Marlene Holzner na codziennym briefingu prasowym w KE. – Dostawy na Litwę wracają do normy.
Najbardziej skutki konfliktu Gazpromu z Mińskiem odczuje Litwa – w środę dostawy do tego kraju poprzez Białoruś spadły wpierw o 30 proc., a później o połowę. Także w Polsce z niepokojem obserwowano to, co dzieje się na Białorusi i w środowe popołudnie przez dwie godziny białoruskie gazociągi dostarczały mniej paliwa do Polski.
Formalnie spór rosyjsko-białoruski nie był zaskoczeniem, bo już tydzień temu Rosjanie zapowiedzieli, że zmniejszą dostawy na Białoruś od 21 czerwca, jeżeli nie dostaną należnych pieniędzy. I dotrzymali słowa