Choć w Katowicach uczestnicy dyskusji mieli odmienne zdania na temat tego, czy sytuacja konfliktu w Libii czy awarii atomowej w Japonii przełoży się na ceny węgla w Polsce oraz na powrót do zainteresowania tym paliwem, to przyznali, że nawet jeśli w Polsce powstanie elektrownia jądrowa, to zapotrzebowanie na energię elektryczną produkowaną z węgla będzie malało powoli. I trzeba się pogodzić z tym, że na razie alternatywy dla węgla nie ma. Owszem, spadająca w Polsce produkcja może tylko spowodować, że zapotrzebowanie na czarne złoto będziemy pokrywać surowcem z importu. Bo skoro już przywozimy z zagranicy 13 mln ton tego paliwa, to czy nie możemy przywozić 50 mln ton? Tylko po co, skoro w Polsce mamy własne? Gdzie więc tkwi problem? – Inwestycje, inwestycje i jeszcze raz inwestycje – mówił Janusz Olszowski, prezes Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej. Pieniądze, pieniądze, pieniądze – wtórował mu Bogusław Oleksy, wiceprezes Węglokoksu, głównego eksportera polskiego węgla. Artur Trzeciakowski, wiceprezes Katowickiego Holdingu Węglowego przyznał, że kopalnie pogodziły się już z tym, że nie będą mogły korzystać z pomocy publicznej. – Ale skoro nic nam się już nie daje, to niech się chociaż nie zabiera – mówił Trzeciakowski. – Powiedzmy sobie jasno, państwo na sam koniec pomogło kopalniom, wcześniej dotowanie ich inwestycji było przez UE dozwolone, a dopiero w ostatnim roku znalazło się 400 mln zł w budżecie, więc ja bym wagi tej pomocy nie przeceniał – mówił prof. dr hab. inż. Marian Turek, pełnomocnik ds. górnictwa w Głównym Instytucie Górnictwa.
Waldemar Łaski, prezes Famuru i Zbigniew Kosmała prezes Bumechu przyznali, że sytuacja kopalń wpływa na rozwój producentów maszyn. Łaski nie ukrywał, że kopalnie coraz częściej decydują się na leasing maszyn, a nie na ich zakup. – Na leasing maszyn i urządzeń wydamy w tym roku ok. 200 mln zł – przyznał p.o. prezesa Kompanii Węglowej, Jacek Korski. Kompania Węglowa, największa firma górnicza w UE, wyda w tym roku na inwestycje w swoich 15 kopalniach ponad 920 mln zł.
Najwięcej emocji przyniosła dyskusja dotycząca prywatyzacji Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Niestety, bez udziału przedstawicieli JSW (oficjalny powód - cisza przed debiutem na GPW planowanym na 30 czerwca) i resortu skarbu (powód nieobecności bliżej nieznany). Jednak uczestnicy forum mówili, że to szybka prywatyzacja tylko po to, by załatać dziurę budżetową. Tłumaczyli, że teraz jest koniunktura na węgiel i akcje JSW powinny być nieźle wycenione. Ale zarobi na tym skarb państwa, nie spółka. – Niech tylko znów nastąpi kryzys na rynku stali, to kto kupi akcje nowej emisji JSW? – zastanawiali się paneliści. JSW jest bowiem największym w UE producentem węgla koksowego, bazy do produkcji stali.
A minister skarbu Aleksander Grad nie pozostawia złudzeń. W piśmie do związków zawodowych napisał, że JSW ma pieniądze, nie potrzebuje gotówki, więc emisji nowych akcji nie będzie. Z drugiej strony zaś minister zapewnia, że realizuje strategię dla górnictwa. Bo zamierza zachować ponad 51 proc. akcji JSW – tak, jak zapisano w strategii. Ale w tej samej strategii napisane jest, że pieniądze z debiutów giełdowych mają trafiać do spółek węglowych na inwestycje.
- Jaka jest różnica między debiutem Bogdanki a JSW? Bogdanka mając pieniądze poszła na giełdę po środki na inwestycje. A JSW? Też ma w planie wielkie inwestycje. Czemu więc nie może pozyskać na nie kapitału? – pytał prof. Turek. Bogdanka w 2009 r. zarobiła na IPO 528 mln zł. – To ok. 60 proc. środków na budowę naszego nowego pola wydobywczego Stefanów, dzięki któremu w 2014 r. podwoimy produkcję węgla do ponad 11 mln ton rocznie. Bez środków z giełdy byłyby to tylko marzenia – przyznał Waldemar Bernaciak, wiceprezes Lubelskiego Węgla Bogdanka.