Większe niebezpieczeństwo widzę w rynku obligacji. Stopy procentowe są dziś utrzymywane przez Fed na sztucznie niskim poziomie. Jeśli zaczną rosnąć, a Fed będzie drukował pieniądze przy jednoczesnym braku reform fiskalnych, możemy wpędzić się w kłopoty. Rynek obligacji jest znacznie większy w USA niż rynek akcji i każda jego zmiana może mieć poważny wpływ na gospodarkę. Nie jesteśmy bezpieczni, dopóki się nie przekonamy, jak Ameryka zamierza sobie poradzić z rosnącym deficytem.
Zbliżamy się do punktu, kiedy zadłużenie USA osiągnie 100 proc. PKB. Nie widzę aktywności władz, które dziś biernie przyglądają się sytuacji i nie mogą się zdecydować, czy dewaluować dolara, drukując pieniądze, czy podjąć jakieś konkretne działania.
A przecież jednym ze sposobów wprowadzenia gospodarki na kurs wzrostu jest zwiększanie zatrudnienia.
To pesymizm czy ostrożność inwestora?
Niestety, jestem pesymistą. Nie sądzę, by amerykański system polityczny działał skutecznie. Wprawdzie prezydent Obama wymienił znaczną część swoich współpracowników gospodarczych, odeszli teoretycy, których zastąpili pragmatycy z realnym doświadczeniem. To dobry znak, ale problemy nie znikają.
Jeśli koszt obsługi długu publicznego zwiększy się wraz ze wzrostem stóp procentowych, dług zwiększy się radykalnie. Wciąż czekamy na konkretne propozycje rozwiązań ze strony prezydenta. Wkrótce się przekonamy, czy system polityczny jest w stanie poradzić sobie z takim problemem, czy zadziałamy doraźnie, odsuwając problem w czasie, na okres po wyborach 2012 r.