Wydarzenia na „Carnival Triumph", którego w ubiegłym tygodniu doholowano do jednego z portów nad Zatoką Meksykańską, relacjonowano w USA w podobny sposób co ubiegłoroczną katastrofę „Costa Concordia", w której zginęły 32 osoby.
Ok. 150 mil od półwyspu Yucatan na „Carnival Triumph" wybuchł pożar, który spowodował awarię zasilania. Statek, a właściwie małe pływające miasteczko, znalazł się na kilka dni bez działających urządzeń sanitarnych w tropikalnym klimacie, co zamieniło życie pasażerów w koszmar.
Tym razem obyło się bez ofiar, co wcale nie znaczy, że właściciel statku Carnival Cruise Line (CCL) nie będzie miał kłopotów. CCL już doczekały się dwóch pozwów sądowych o uszkodzenie ciała. W jednym adwokat 42-letniej klientki Lisy Williams utrzymuje, że podczas rejsu doznała ona odwodnienia organizmu i została poturbowana w kolejce po żywność. Po powrocie wylądowała pod kroplówką. Sumy odszkodowania, o jakie ubiega się Williams, nie ujawniono. W drugim pozwie 25-letnia Cassie Terry nazywa statek „pływającym piekłem".
Statek stał się obiektem śledztwa federalnego. CCL odwołały już 12 wycieczek „Carnival Triumph", ale fatalna przygoda ich statku na razie nie wpłynęła negatywnie na sprzedaż rejsów. – Nadal rezerwujemy miejsca na statkach. Na razie nie widać negatywnych skutków przygody „Carnival" – mówi Leslie Gesele, agentka biura podróży Sterling Travel z Alabamy.
Spora jednak w tym zasługa utrzymującej się ostatnio na dużym obszarze USA zimnej pogody, która „równoważy" wizerunkową porażkę rejsów wycieczkowych. – Ludzie po prostu tęsknią za ciepłem. Chcą jechać tam, gdzie słońce i tropiki – dodaje Gesele.