Polskie firmy windykacyjne coraz częściej myślą o ekspansji zagranicznej. I nie chodzi o to, że brakuje u nas dłużników. Wprost przeciwnie, jest ich coraz więcej. Konkurencja w branży jest jednak coraz większa, co sprawia, że odzyskiwanie długów w Polsce staje się mniej opłacalnym biznesem.
Ambitne cele
O planach podboju rynku rosyjskiego poinformowała niedawno firma Presco. Podobne aspiracje ma Kredyt Inkaso. Dla tej drugiej spółki byłby to kolejny etap ekspansji zagranicznej. Od niedawna firma działa bowiem w Bułgarii i Rumunii. Na rynku rumuńskim obecny jest także lider polskiego rynku – Kruk. Ta wrocławska firma działa także w Czechach i na Słowacji. Ambicje ma jednak większe – przedstawiciele spółki od dłuższego czasu podkreślają, że z uwagą obserwują rynek hiszpański, turecki oraz rosyjski.
Jak podkreślają specjaliści, ekspansja czołowych windykatorów na rynki zagraniczne nie jest wielkim zaskoczeniem. – Na polskim rynku funkcjonuje wiele podmiotów nabywających wierzytelności, często z bardzo małym doświadczeniem. Sytuacja ta powoduje kształtowanie się cen na poziomach, które nie są uzasadnione ekonomicznie, co w dalszym etapie wpływa na osiąganą rentowność – mówi Paweł Szewczyk, prezes Kredyt Inkaso.
Szacuje się, że w Polsce za portfel wierzytelności detalicznych trzeba średnio zapłacić około 15–16 proc. jego wartości nominalnej. Nie brakuje jednak sytuacji, gdy spółki za długi płacą nawet ponad 20 proc. W przypadku wierzytelności telekomunikacyjnych ceny dochodzą nawet do 30–40 proc.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na innych rynkach. Wprawdzie rynek rumuński czy czeski jest o wiele mniejszy od polskiego, ale płacone tam ceny za długi są zdecydowanie niższe. Przykładowo w Rumunii oscylują one w granicach 7 proc. wartości nominalnej, a dodatkowo sprzedawane portfele są często lepszej jakości niż u nas. Mówiąc wprost – można z nich odzyskać więcej pieniędzy.