I z tego przed turystyką żyła Majorka. Mimo to mieszkańcy największej wyspy archipelagu Balearów uważają, że masowa turystyka nie pozawala im normalnie żyć.
Nie pamiętają, albo nie chcą pamiętać, że stali się ofiarą własnego sukcesu, na który zresztą ciężko pracowali.
Majorka jest także jednym z ulubionych kierunków wakacyjnych wyjazdów Polaków, którzy tak jak inni Europejczycy szukają miejsc bezpieczniejszych, niż Egipt, Tunezja, czy Turcja. I nadal na stronach największych polskich biur podróży można znaleźć całkiem interesujące oferty od 1,5 tys. za tygodniowy wyjazd z dwoma posiłkami w hotelu 3-gwiazdkowym. Oferta obowiązuje na czerwiec, do połowy lipca. Potem się robi drożej, a w sierpniu już bardzo drogo. A wolne miejsca nadal są.
Ale i tak sukces, na który Majorkańczycy tak ciężko pracowali zaczął ich przerastać. Zwłaszcza po tym, jak wielkie statki wycieczkowe zaczęły omijać porty bliskowschodnie i w rejsach po Morzu Śródziemnym zawijać do Palma de Mallorca. Teraz mieszkańcy głównego miasta na wyspie twierdzą, że kiedy wielkie wycieczkowce cumują w ich porcie, oni nie wychodzą z domu, bo ulicami nie da się przejść. Dlatego na murach pojawiły się napisy „Tourists go home". A lokalne organizacje zwolenników wyhamowania turystyki argumentują, że ich wyspa niedługo zostanie sprowadzona do roli parku tematycznego, w którym nikt nie mieszka i na noc jest zamykany na klucz. Planowane jest wprowadzenie zakazu wjazdu na wyspę samochodami, które nie są zarejestrowane na Majorce. A już w tej chwili pojawił się zakaz parkowania w pobliżu atrakcji turystycznych.
Nie zmienia to faktu, że Majorkanie doskonale z turystyki żyją. Utrzymują się z niej hotelarze, gastronomia, służba zdrowia, producenci i sprzedawcy pamiątek, także i lokalne władze, które obłożyły każdego przyjezdnego podatkiem, tzw eko-tax dającym roczne wpływy przekraczające 70 mln euro.