Tak to jest z postaciami pomnikowymi, że gdy odchodzą, najpierw jest niewiara – legendy z definicji wydają się przecież niezniszczalne. Ona stała się za życia skałą, na której opierał się polski sport nawet wtedy, gdy wiedzieliśmy, że ciężko chorowała.
Czytaj także: Autografy pani Ireny
Jeszcze pamiętamy jej wysoką sylwetkę z Medal Plaza w Pjongczangu, gdy stąpając ostrożnie po scenie, wręczyła złoty medal olimpijski Kamilowi Stochowi. Przypominały się jej uśmiechy i niemal identyczne sceny z Soczi, Londynu, Rio de Janeiro, Pekinu, Daegu...
Igrzyska olimpijskie, lekkoatletyczne mistrzostwa świata, spotkania działaczy Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) i Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF), sportowych organizacji kobiecych: była wszędzie, gdzie miała być. Zawsze taka sama – pogodna, spokojna, wyważona w opiniach, dyskretna, czasem odrobinę majestatyczna, niekiedy nieco wycofana wobec powszechnych zaszczytów i wyróżnień, którymi ją obsypywano.
Radosna nastolatka z Tokio
Kto był kilkanaście dni temu na warszawskim Pikniku Olimpijskim, ten ją widział z młodzieżą, którą, jak zawsze, namawiała do uprawiania sportu. Dzieciaki nie mogły pamiętać, jak zdobywała medale olimpijskie (chociaż internet może im to pokazać), jak biła rekordy świata, ale nimb mistrzyni nie zgasł.