Profesor zawsze imponował wiedzą. A potrafił dzielić się nią nie tylko podczas wykładów, ale też w codziennych rozmowach. O twórcach literatury opowiadał tak, jakby należeli do grona jego dobrych znajomych. Mówił o nich z pasją, szacunkiem i podziwem. W 1980 roku tytuł doktora habilitowanego otrzymał na podstawie rozprawy „Trzy legendy literackie. Przybyszewski - Witkacy – Gałczyński”. Kierował Zakładem Historii Literatury Okresu Pozytywizmu i Młodej Polski na Uniwersytecie Warszawskim oraz Instytutem Literatury Polskiej UW. Przewodniczył również Zespołowi Nauk Humanistycznych w Komisji Ekspertów przy Ministrze Edukacji Narodowej. Był członkiem Rady Akademii Artes Liberales, udzielał się w Kolegium Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW.

Swoją wiedzą dzielił się z czytelnikami, pisząc książki historyczno-literackie („Młoda Polska”, „Wokół modernizmu. Szkice”, „Słownik postaci literackich”) czy podręczniki literatury dla liceów i studentów polonistyki. Był też autorem świetnie przyjętych „Warszawskich kawiarni literackich”, w których z ogromną erudycją opisał stołeczne środowisko literackie od schyłku XIX wieku przez międzywojnie, PRL, aż po czasy niemal współczesne.

Czułem się szczęściarzem, że podczas studiów na Polonistyce trafiłem na okres, kiedy profesor Makowiecki był dziekanem do spraw studenckich. Dziekanem idealnym, bo słynął z niezwykłej życzliwości dla studentów. Traktowaliśmy go jak swego rzecznika, któremu mogliśmy powierzyć niemal każdą sprawę wiedząc, że zawsze postara się znaleźć jakieś rozwiązanie. Na przełomie lat 80. i 90. Andrzej Makowiecki aktywność na polonistyce zaczął dzielić z zajęciami na Wydziale wiedzy o teatrze PWST. Dla mnie było to fantastyczne rozwiązanie, bo mogłem połączyć studia na obu kierunkach, a profesor zechciał być opiekunem mojego indywidualnego toku studiów.

Dużą popularność przyniosła mu funkcja eksperta w cenionym teleturnieju „Wielka Gra” - ceniono jego wiedzę zarówno z literatury polskiej, jak o francuskiej. Był też jurorem nagrody Nike. W 2005 roku zdecydował się przejść na emeryturę, ale nie wycofał się z aktywności. Wielokrotnie spotykałem go w teatrze.

Kilka tygodni temu postanowiłem do niego zadzwonić. Wiedząc, że jest miłośnikiem literatury polskiej i francuskiej, chciałem mu jako pierwszemu wysłać znakomity przekład francuskiego wiersza Słowackiego dokonany przez Jerzego Radziwiłowicza oraz zaprosić na wymyślone przeze mnie imieniny Gombrowicza, które organizuję w najbliższy piątek. Profesor był już jednak bardzo chory. – Jestem prawie po tamtej stronie – usłyszałem w słuchawce. Zmarł 11 października w wieku 80 lat.