Klan Szynaków: od kołodzieja do biznesmena

W gabinecie Jana Szynaki, właściciela sześciu fabryk mebli, stoi tartaczna deska. To „ostatnia deska ratunku”, prezent od przyjaciół. Żeby wiedział, że zawsze może na nich liczyć

Aktualizacja: 08.08.2008 06:54 Publikacja: 08.08.2008 06:49

Klan Szynaków: od kołodzieja do biznesmena

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Dobrzyński

Tym, co łączy kapitalistę Jana Szynakę z rzemieślnikiem Janem Szynaką i kołodziejem Janem Szynaką, jest nie tylko imię przechodzące w tym rodzie z ojca na syna, ale i stosunek do pracowników.

– Sukces rynkowy zależy od tego, czy pracownicy identyfikują się z firmą i są z niej dumni. Ci przedsiębiorcy, którzy chcieli się szybko dorobić kosztem ludzi, musieli wypaść z rynku. Opinia o pracodawcy szybko rozchodzi się w środowisku. Ja chcę, by ludzie nie łączyli kapitalizmu z rygoryzmem i zanikiem kontaktów międzyludzkich. Pracownicy mają odczuwać przyjemność z wykonywania pracy – mówi Jan Szynaka, przeglądając scenariusz weekendowego letniego festynu, który tradycyjnie dla załogi urządza w Lubawie.

Lubawa to miasto na styku kultur i państwowości. Przez stulecia za miedzą zaczynały się Prusy. Kraina porządku, czystych obejść i gospodarnych ludzi. Lubawianom nie wypadało być gorszymi od sąsiadów. Podglądali, po polsku zazdrościli, ale i nauczyli się tej niemieckiej gospodarności. Widać ją tu do dziś.

Miasto liczy niecałe 10 tysięcy ludzi. Bezrobocie tu zawsze było najniższe na Warmii i Mazurach, a prężnych firm dostatek. Jest wśród nich giełdowa Lubawa SA, zakłady Ikei (Swedwood-Polska), duża mleczarnia, kilka zakładów stolarskich i fabryk mebli robiących tak oryginalne wyroby, jak meble ze szkła czy luster.

Największe jest jednak imperium Szynaków, rodem z pobliskiego Złotowa, którym za początek biznesu służył rzemieślniczy warsztat. Dziś Grupa Kapitałowa Szynaka Meble to ok. 200 mln zł przychodów ze sprzedaży (70 proc. na eksport), sześć salonów firmowych w Polsce i ponad 2 tys. pracowników fabryk w Lubawie, Olsztynie, Nowym Mieście Lubawskim, Wolsztynie i Iławie.

Najnowsza – szósta – została otwarta w lipcu, także w Nowym Mieście Lubawskim. Wybudowany kosztem 21 mln zł zakład zatrudnia 400 osób i produkować będzie dla szwedzkiej Ikei, której Szynaka Meble są jednym z kilku strategicznych polskich partnerów.

Pytany o średnią płacę na produkcji Jan Szynaka mówi, że to 2,5 – 2,8 tys. zł netto, ale kto chce, może zarobić więcej. Nie tylko jednak poziom zarobków musi tu odpowiadać rodzinnej filozofii rodu Szynaków. Terminowość wypłat to rzecz święta. Pracownicy korzystają z opieki socjalnej (zapomogi, nieoprocentowane pożyczki), otrzymują upominki i paczki dla dzieci. Właściciel organizuje zabawy, festyny, wspólne turnieje sportowe. Pomieszczenia są klimatyzowane, coraz mniej jest barier architektonicznych dla pracujących inwalidów.

Takie podejście do pracowników kształtowało się w tej rodzinie przez wieki. Dokładnie od XVI wieku, kiedy w historycznych kronikach zapisano, że sołtysem wsi Złotowo był kmieć o nazwisku Szynaka.

– Moja rodzina ze Złotowa się wywodzi, więc ten sołtys sprzed 500 lat to pewnie był nasz przodek – śmieje się Jan Szynaka. Do dziś w radzie sołeckiej wioski ród Szynaków reprezentuje ziomek Stanisław.Dziadek Jana, także Jan, był w Złotowie kołodziejem. Naprawiał koła chłopskich wozów, robił całe wozy, meble do chłopskich chat. Kołodziej Szynaka wraz z żoną Jadwigą dochowali się sześciorga dzieci, z których imię Jan dostał najmłodszy syn, urodzony w 1920 r.

– Zanim wybuchła wojna, ojciec nauczył się stolarskiego fachu. Pomagał w warsztacie dziadka od małego i do armii Andersa trafił już jako czeladnik stolarski – opowiada syn. Do Polski żołnierz Andersa Jan Szynaka wrócił w 1947 roku. Zawsze miał pociąg do pracy na swoim, więc musiał jakoś znaleźć się w nakazowo-rozdzielczym socjalizmie. Przystąpił do jedynej wtedy kasty gwarantującej pewną swobodę gospodarczą – zdał egzamin mistrzowski i został rzemieślnikiem.

Największym bólem głowy polskiego rzemiosła był wtedy dostęp do surowców, a raczej jego brak. Państwo trzymało łapę na każdej desce i gwoździu, a każdy indywidualizm był podejrzany. Jan Szynaka wiedział, jak sobie z tym poradzić. Namówił innych stolarzy i razem założyli Spółdzielnię Pracy Jedność. Jako kolektyw mieli prawo do asygnat i nadziałów na drewno, kleje, narzędzia. – Spółdzielnia upadła 15 lat temu. Kupił ją Swedwood należący do Ikei. To dla mnie symbol – Ikea, której jestem strategicznym dostawcą, kupuje zakład zakładany przez mojego ojca – śmieje się Jan Szynaka.

Szynaka senior odszedł z kolektywu przy pierwszym głębszym oddechu wolności – w 1957 r. Od tego czasu pracował w swoim warsztacie stolarskim. Najpierw u teściów w podlubawskim Fijewie, potem w Lubawie w kupionym do spółki z kolegą domu. Pracowała cała rodzina – żona Czesława, dzieci – Henryk (przez wiele lat szef produkcji fabryk mebli w Obornikach Wielkopolskich), Helena (emerytowana nauczycielka), Barbara (fryzjerka), Józef (pedagog, wicedyrektor domu dziecka w Olsztynie), Teresa (gł. księgowa z Szynaka Meble). Najmłodszy Jan urodził się w 1961 r.

– Od kiedy pamiętam, każde wakacje spędzaliśmy, pracując w zakładzie ojca. Tam nauczyłem się heblować, strugać, przycinać, robić meble. Ojciec trzymał nas krótko, uczył konsekwencji w dążeniu do celu – mówi prezes Szynaka.

Siostra Teresa Szczypska także pamięta pracę w warsztacie: – Nie lubiłam wakacji, bo nie kojarzyły mi się z zabawą i odpoczynkiem – przyznaje.

Tamta wakacyjna praca daje jednak efekty do dziś. Teresa Szczypska od 17 lat pracuje z bratem i jako główna księgowa twardą ręką trzyma finanse grupy. Jej mąż Ireneusz kieruje wolsztyńskimi fabrykami grupy Szynaka.

– Pamiętam, gdy zdecydowaliśmy się kupić obiekty po betoniarni, by wybudować tu fabrykę mebli. Był rok 1991, zapłaciliśmy gotówką, a na inwestycję potrzebowaliśmy kredytu. Przyjechały panie z jakiegoś banku i oceniły, że w tym miejscu fabryka nie ma racji bytu, a my, nawet jeżeli ją wybudujemy, to nie będziemy w stanie spłacić. Myślę, że tego banku już dawno nie ma, a Szynaka Meble stała się znaną marką – śmieje się główna księgowa.

Zanim w krajobrazie zdewastowanych hal, zrujnowanego biurowca i zagraconego, brudnego podwórza wyrósł nowoczesny zakład, rodzina Szynaków wyprzedała majątek, by uciec z pułapki kredytowej 1989 r. Dramatyczną decyzję poprzedziło kilka innych, które oddają dobrze kolejną cechę rodzinnego charakteru: odwagę w podejmowaniu decyzji.

– Najstarszy brat skończył technikum drzewno-meblarskie w Słupsku, ja poszedłem jego śladem. Nie był to wybór świadomy, raczej intuicyjne pójście za czymś, co znałem od dzieciństwa. Teraz wiem, że jeżeli biznesmen zaprzepaści czy zapomni o swoich początkowych doświadczeniach, to w którymś momencie przestaje się rozwijać – mówi Szynaka.

W 1985 r. zmarł Szynaka senior i najmłodszy syn przejął po nim stolarnię. Był już wtedy żonaty z Aliną, ekonomistką poznaną w Słupsku, która dziś jest wiceprezesem firmy.

– Pomagałam mężowi w zakładzie, bo było coraz więcej klientów. Nauczyłam się obrabiać i przycinać deski. Dzieci przewijałam między dostawami – wspomina Alina Szynaka, urodziwa, spokojna, o lekko skośnych, hipnotyzujących oczach, które odziedziczyła po niej najstarsza córka Anna.

– To był okres zmiany pokoleniowej w polskim rzemiośle – ocenia Jan. – Tacy młodzi jak ja chcieli się szybciej rozwijać, a miałem zakładzik wielkości tego gabinetu.

Popyt na meble rósł w miarę uwalniania rynku, co zachęciło przedsiębiorcę do wzięcia kredytu inwestycyjnego, za który postawił pierwszą halę produkcyjną. Moment wybrał fatalny – rok 1989. Pułapka kredytowa wymusiła jak najszybszą spłatę lawinowo rosnących rat. Pochłonęła samochód, rodzinną biżuterię, działkę budowlaną i meble. Spłata ocaliła jednak firmę.

Marek Adamowicz, dyrektor Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli, której Szynaka Meble są członkiem, ocenia, że ostatnie inwestycje firmy z Lubawy (kupno dwóch upadłych zakładów niemieckiej grupy Schieder), stawiają ją w grupie największych polskich firm meblarskich.

– Przy takim tempie inwestowania będzie to niebawem jedna z czołowych grup kapitałowych w branży. Kupno Schiedera dało im wejście na rynek niemiecki. Tym, co wyróżnia Szynaków, jest ich aktywność, odważne inwestowanie i sięganie po unijne fundusze, ale też włączanie się w życie lokalnej społeczności. To procentuje zaufaniem i prestiżem – dodaje Adamowicz.

Tegoroczne tygodniowe wakacje Szynakowie spędzili całą rodziną w Turcji. Alina przyznaje, że „mąż nie jest typem, który traciłby czas i pieniądze na leżenie na plaży na Bahamach“. Dom mają ten sam od dziesięciu lat i już prosi się o remont; Alina jeździ sześcioletnim volvo przejętym po mężu, gdy ten przesiadł się do limuzyny marki BMW. Rodzina nie ubiera się w Paryżu, bo w Lubawie jest dość ładnych i wygodnych ciuchów.

Najstarszy syn Michał (25 lat) studiuje zaocznie logistykę i pracuje w firmie. Anna sposobi się do rodzinnego biznesu. Ma 22 lata, studiuje ekonomię w Poznaniu, ale chce rozpocząć drugi fakultet – technologię drewna. 20-letnia Gabriela rozpoczęła studia na psychologii w Warszawie.– Bardzo przyda się nam psycholog w zakładzie, bo spraw ludzkich do rozwiązania tutaj sporo – mówi Teresa Szczypska. Najmłodsza, 16-letnia Aleksandra idzie od tego roku do liceum w Poznaniu. Zamieszka z siostrą.

Alina Szynaka nie potrafi powiedzieć, kiedy skończy się dla niej i męża biznes, a zacznie korzystanie z życia. – Nie można stać w miejscu – mówi. – Trzeba się rozwijać, więc pewnie na sześciu zakładach się nie skończy. Dla kogo to robimy? Myślę, że nawet jeżeli dzieci pójdą jednak swoją drogą, to firmę przejmą nasze wnuki.

Portretem Szynaków „Rz” powraca do cyklu przedstawiającego polskie rody biznesowe. W jego pierwszej odsłonie, w 2005 r., przedstawiliśmy 15 rodzin, w których co najmniej trzy pokolenia zajmowały się biznesem. Byli to: Grycanowie, Kruszewscy, Łodzińscy, Pomorscy, Krukowie, Daniewscy, a także rodziny Bliklów, Felczyńskich, Łopieńskich, Andrzejewskich, Bogajewiczów, Zielińskich, Sobaszkiewiczów, Dubielów i Cziurloków. Aby panorama polskich wielopokoleniowych przedsiębiorczych rodów była jak najpełniejsza, będziemy wdzięczni za sugestie dotyczące kolejnych bohaterów naszych artykułów.

znasz ród biznesowy wart opisania, wyślij e-mail

a.grochola@rp.pl

Tym, co łączy kapitalistę Jana Szynakę z rzemieślnikiem Janem Szynaką i kołodziejem Janem Szynaką, jest nie tylko imię przechodzące w tym rodzie z ojca na syna, ale i stosunek do pracowników.

– Sukces rynkowy zależy od tego, czy pracownicy identyfikują się z firmą i są z niej dumni. Ci przedsiębiorcy, którzy chcieli się szybko dorobić kosztem ludzi, musieli wypaść z rynku. Opinia o pracodawcy szybko rozchodzi się w środowisku. Ja chcę, by ludzie nie łączyli kapitalizmu z rygoryzmem i zanikiem kontaktów międzyludzkich. Pracownicy mają odczuwać przyjemność z wykonywania pracy – mówi Jan Szynaka, przeglądając scenariusz weekendowego letniego festynu, który tradycyjnie dla załogi urządza w Lubawie.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację