– Jestem w szoku. Jeszcze dwa tygodnie temu Cruz prowadził w Indianie z Trumpem kilkunastoma punktami procentowymi. Nie sądziłem, że poziom frustracji jest w naszym stanie tak wielki – przyznaje „Rz" Andrew Falk, ekspert Sagamore Institute w Indianapolis.
Ted Cruz zrobił wszystko, aby wygrać we wtorkowych prawyborach w Indianie. Widział w tym ostatnią szansę na powstrzymanie nowojorskiego miliardera przed uzyskaniem nominacji republikanów w walce o prezydenturę. Ostatnie dwa tygodnie senator z Teksasu spędził więc na wiecach na tej głębokiej prowincji Ameryki, wydając milion dolarów na reklamy. Na ostatniej prostej porzucił nawet zwykle wstrzemięźliwy styl i sięgnął po język, którego do tej pory używał tylko jego rywal. Gdy więc Trump zasugerował, że ojciec Cruza był powiązany z zabójcą prezydenta Johna F. Kennedy'ego Lee Harveyem Oswaldem, ten nazwał miliardera seryjnym mordercą, który chwalił się licznymi zdradami, a także zmaganiem się z chorobami wenerycznymi.
Ale nawet to na nic się zdało.
– Do tego boju rzuciliśmy wszystkie siły, ale wyborcy chcieli inaczej. Wycofuję się więc z kampanii – ogłosił w nocy z wtorku na środę wyraźnie przybity senator. Parę godzin później to samo zrobił ostatni rywal Trumpa, gubernator Ohio John Kasich.
Okazało się, że Trump pokonał Cruza w Indianie aż 15 pkt proc. I choć brakuje mu jeszcze 190 delegatów do zdobycia republikańskiej nominacji (ma ich od wtorku 1047), to jego wygrana jest przesądzona. Do końca czerwca prawybory będą przecież prowadzone jeszcze w kilkunastu stanach, w tym tak ważnych jak Kalifornia.