W ciągu dwóch pierwszych miesięcy 2016 roku odnotowano ponad 130 różnych protestów pracowniczych, od zbiorowych listów do władz po głodówki i niszczenie majątku pracodawców. W tak ogromnym kraju jak Rosja to niewiele, ale jednak to ponad 1,5 raza więcej niż w zeszłym roku.
– Jeśli się weźmie pod uwagę prognozy gospodarcze dla Rosji, konflikty będą narastać – powiedział we wtorek Nikołaj Mironow, szef Centrum Reform Gospodarczych i Politycznych, które zbierało dane.
Na początku 2015 r. odnotowywano jedynie pojedyncze „protesty pracownicze". Wraz z pogarszaniem się sytuacji gospodarczej od lata ubiegłego roku było ich po 40 miesięcznie. Na przełomie roku to już 70 wystąpień co miesiąc.
Statystyka nie obejmuje Moskwy i Petersburga, gdzie do takich wystąpień na razie nie dochodzi. W obu miastach odbywają się natomiast masowe demonstracje klientów banków, którzy wzięli kredyty w walutach, czy mityngi przeciw inwestycjom niszczącym strefy zieleni lub zabytki. Ale ponad 70 proc. mieszkańców stolicy przyznaje, że musi już oszczędzać na zakupach żywności.
Liderami protestów są regiony, w których skupiony jest przemysł ciężki i zbrojeniowy: obwody kurski i samarski oraz okolice Czelabińska i Jekaterynburga na Syberii. – Przynależność do branż oficjalnie uznawanych przez władze za priorytetowe (przemysł obronny czy ciężki) nie chroni już pracowników przed kłopotami – powiedział „Rz" jeden z moskiewskich ekspertów.