Wybieranie parlamentu tego 89-milionowego kraju ciągnie się dłużej niż głosowanie w liczących 1,2 mld mieszkańców Indiach. Odbywa się w kilku turach. W sobotę zaczęli oddawali głosy Egipcjanie mieszkający za granicą, a w niedzielę mieszkańcy 14 z 27 egipskich prowincji. Ostatnie głosowania w drugiej turze dopiero za pięć tygodni. Wyników można się spodziewać w grudniu.

Władze z obawy przed zamachami wyprowadziły na ulice ponad 300 tysięcy mundurowych, w tym 120 tysięcy policjantów i funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa.

Egipt, najważniejszy kraj arabski, od początku 2011 roku przeszedł kilka burzliwych zmian. Rewolucja obaliła dyktatora Hosniego Mubaraka, co utorowało drogę do władzy islamistom z Bractwa Muzułmańskiego, metodami jak najbardziej demokratycznymi.

W lipcu 2013 roku doszło do kontrrewolucji, obalony został wywodzący się z Bractwa prezydent Mohamed Mursi. Dowódca armii, która odsunęła Mursiego, Abdel Fatah as-Sisi, jest teraz prezydentem. Do tej pory z nikim nie musiał się dzielić władzą, od trzech lat w Egipcie nie ma żadnego parlamentu.

Wybory były odkładane. Wreszcie się odbędą, ale nowy parlament nie tylko nie będzie miał wiele do powiedzenia. Przede wszystkim nie będzie w nim przedstawicieli najsilniejszej po poprzednich wyborach siły politycznej Bractwa Muzułmańskiego, które zostało zdelegalizowane i uznane za organizację terrorystyczną.

Jak sugeruje brytyjski „The Economist”, nie bardzo jest komu walczyć o demokrację, bo liberałowie zaangażowani w obalanie Mubaraka poparli potem rozbicie Bractwa Muzułmańskiego. A w końcu sami zostali pozbawieni głosu przez Sisiego. Część z ich liderów siedzi w więzieniach, tak jak główni Bracia (z tym że ci drudzy często z wyrokami śmierci).

Dylematy liberałów

Najlepiej te problemy liberałów obrazują polityczne przygody najważniejszego pisarza arabskojęzycznego naszych czasów Alaa Al-Aswany'ego, autora wspaniałych powieści "Chicago" i "Kair. Historia pewnej kamienicy". Najpierw zaangażował sie w bunt przeciwko Mubarakowi na stołecznym placu Tahrir. Wtedy nie przeszkadzało mu, że obalenie dyktatora wyniesie do władzy islamistów. Bracia Muzułmanie, opowiadał mi wówczas w swoim kairskim gabinecie dentystycznym (wciąż wykonuje wyuczony zawód), to "nie są żadne potwory, to lekarze i inżynierowie. Nie są żadnym zagrożeniem dla Egiptu".

Dwa i pół roku później był już wśród przeciwników Bractwa i prezydenta Mursiego. Znowu protestował na placu Tahrir. - Bractwo ukradło narodowi rewolucję. Mursi postawił się ponad decyzjami sądów, mocą dekretu ominął prawo i konstytucję. Od tego momentu nie można mówić o demokracji - mówił mi Al-Aswany w dniu, w którym armia obaliła islamistycznego prezydenta.

Teraz jest czołowym krytykiem nowego reżimu, sława pozwala na mu na więcej niż innym przeciwnikom obecnego prezydenta. - Sisi mówi w Niemczech o demokracji w czasie, gdy egipska policja aresztuje rewolucyjną młodzież, dlatego że ona marzy o wolności - napisał Al-Aswany na Twitterze (ma prawie 2 mln followersów) w czerwcu. Wtedy w Berlinie rozwinięto przed Sisim czerwony dywan. Niemcom, podobnie jak Francuzom, prześladowania opozycji w Egipcie nie przeszkadzały w robieniu z tym krajem wielomiliardowych interesów.

- Dla wszelkiej opozycji, w tym liberalnej, to bardzo trudny czas. Nie ma swobody organizowania partii. Nie ma prawdziwej wolności słowa i zgromadzeń. To nie są wolne i uczciwe wybory – mówi „Rz” Anthony Dworkin, ekspert z think tanku European Council on Foreign Relations. Jego zdaniem władze odkładały wybory, bo chciały mieć czas na okrzepnięcie. Nie są też pewne, jak się zachowają wyborcy. Frekwencja pewnie nie będzie wysoka.

Z frekwencją były już kłopoty, gdy Sisi startował w wyborach prezydenckich w połowie zeszłego roku, mając przeciw sobie tylko jednego rywala. Wtedy przedłużono głosowanie o jeden dzień.

- Obecny reżim jest bardziej represyjny niż ten Mubaraka, pod względem liczby więźniów politycznych, traktowania członków Bractwa Muzułmańskiego i podejścia do społeczeństwa obywatelskiego – dodaje Dworkin.

Głos mniejszości

W wyborach startuje około 30 partii, kilka koalicji i kandydaci niezależni. Niektóre ugrupowania są określane mianem liberalnych, ale nie oznacza to zazwyczaj tyle, że nie są religijne. Na wielu listach są kandydaci ze zdelegalizowanego po rewolucji 2011 roku Narodowej Partii Demokratycznej (NPD), ugrupowania obalonego dyktatora Hosniego Mubaraka. Niektórzy twierdzą, że zdobędą większość mandatów. Kandyduje też ze swoją nową partią ostatni mubarakowski premier Ahmed Szafik.

Zapowiada się, że będzie to parlament Sisiego, choć oficjalnie nie ma żadnej partii prezydenckiej, nie ma nowej NPD.

- Prezydent nie ma swojego ugrupowania, namawia natomiast Egipcjan do czujności, by nie wybierali islamistów. Ludzie z Bractwa Muzułmańskiego startują bowiem jako niezależni – mówi „Rz” Emad Sobhi, znany w Gizie lekarz, Kopt, czyli egipski chrześcijanin.

Mniejszości chrześcijańskiej (stanowiącej kilkanaście procent ludności) nie trzeba specjalnie przekonywać. - W czasach Mursiego siedzieliśmy w domach, teraz nie boimy się chodzić po ulicach – dodaje Sobhi.

Jak podkreśla lekarz z Gizy, teraz w Egipcie jest spokojniej i bezpieczniej niż za Mursiego. Nie dotyczy to jednak całego terytorium. Na północy półwyspu Synaj toczy się wojna z terrorystami, część z nich jest powiązana z tzw. Państwem Islamskim. Czasem atakują nawet w Kairze, udało im się zabić prokuratora generalnego.

Zapewne wielu chrześcijan poprze partię Wolnych Egipcjan, założoną przez Kopta, najbogatszego Egipcjanina Nagiba Sawirisa. Startuje ona w koalicji o nazwie Z miłości do Egiptu, która uchodzi za faworyta.

Na wiele głosów może też liczyć Nur, partia salafitów, czyli islamistów znaczniej radykalniejszych niż Bracia Muzułmanie. Ale Nur poparła obalenie Mursiego i Sisi pozwala jej działać.

- Zwolennicy Bractwa nie za bardzo mają kogo poprzeć. Nie mogą się wypowiedzieć demokratycznymi metodami. Sisi nazywa ich terrorystami, ale nie daje dowodów. Tradycyjnie stosowali opór bez stosowania przemocy, teraz utrzymanie dyscypliny jest trudne, bo liderzy siedzą w więzieniach – mówi Anthony Dworkin.