Fałszywy mit nocnej zmiany

- Rząd Olszewskiego upadł, gdy Unia Demokratyczna odmówiła zgody na jego politykę. Lustracja miała znaczenie marginesowe – z historykami IPN polemizuje publicysta

Aktualizacja: 27.06.2008 00:58 Publikacja: 27.06.2008 00:53

Fałszywy mit nocnej zmiany

Foto: Rzeczpospolita

Wsporze o książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa” pojawia się zarzut kierowany do obu autorów, że brak im obiektywizmu i dystansu do tematu. Padają zarzuty pisania historii pod powzięte z góry tezy, pod osobiste poglądy polityczne, także dotyczące teraźniejszości.

Wypowiadałem się kilkakrotnie, co sądzę o sprawie „Bolka”, unikając oceniania autorów i ich książki, której nie znam. Przeczytałem jednak w „Rzeczpospolitej” jej fragmenty, w tym zatytułowany „Stracona szansa Lecha Wałęsy”, opublikowany 19 czerwca 2008 r. Autorzy interpretują tam wydarzenia, które obserwowałem, a nawet współtworzyłem, jako członek Prezydium Unii Demokratycznej i bliski współpracownik Tadeusza Mazowieckiego – a mianowicie odwoływanie rządu Jana Olszewskiego.Otóż przynajmniej w tych opisach ja naukowych badań nie widzę, a raczej pamflet na tych, którzy rząd Olszewskiego odwoływali, wynikający z zaangażowania politycznego autorów. Powtarzają oni w istocie propagandową wersję tego wydarzenia z filmu „Nocna zmiana”, który o okolicznościach odwołania rządu Olszewskiego mówi niewiele, choć przedstawia się go tak, jakby mówił wszystko. Ta uproszczona teza brzmi, że rząd chciał ujawnić agentów, więc go odwołali.

Jest to wersja nieprawdziwa, zbudowana na jednym z kilku ciągów wydarzeń, które doprowadziły do 4 czerwca 1992 roku i, dodam, zbudowana i propagowana świadomie, nie po to, by pokazać prawdę, lecz by pokazać słuszność sprawy odwołanych i niesłuszność sprawy odwołujących. Tymczasem na upadek rządu Olszewskiego złożyło się wiele przyczyn i wystarczyłoby, by jednej zabrakło, a rząd by pozostał. Prawda o 4 czerwca jest złożona i ciekawsza niż prymitywny mit o nocnej zmianie. Zamiast polemizować wprost z autorami, postaram się, oczywiście w wielkim skrócie, opisać, jak to się odbyło.

Zacznę od tego, że rząd Jana Olszewskiego miał kilka bardzo słabych punktów. Po pierwsze, powstał jako rząd utworzony przez zajadłych wrogów prezydenta, którzy mu go narzucili. Nie Olszewski, lecz Jarosław Kaczyński stworzył rząd. To on zebrał większościową koalicję parlamentarną i niemal gwałtem skłonił Olszewskiego, by zgodził się stanąć na czele rządu.

Kaczyński tworzył rząd jako narzędzie swojej zakulisowej władzy, głównie do wojny z prezydentem. I Wałęsa wiedział, że o to chodzi, a więc od początku był wrogiem rządu Olszewskiego, tym bardziej że po raz pierwszy coś mu narzucono i nie miał rady, by temu zapobiec. Sprawa się skomplikowała, bo jak tylko Olszewski został desygnowany na premiera, przestał słuchać Jarosława Kaczyńskiego.

Od tego momentu, czyli prawie od początku, główny promotor rządu stał się głównym spiskującym przeciw premierowi, by go z powrotem wziąć na łańcuch. Pomocnikiem miała być Unia Demokratyczna, partia „zdrajców okrągłostołowych” nielubiana przez obu, ale Kaczyńskiemu w tym momencie akurat potrzebna. Jej wejście do rządu miało ułatwić liderowi PC rolę pierwszego rozgrywającego w koalicji. Fakt, że chciał widzieć Unię w rządzie, potwierdza tezę, iż Kaczyński nie zamierzał budować tego, co później nazwał IV RP, bo z Unią by się to nie udało. Chciał jedynie wojować z Lechem, a Unia była wtedy z nim skłócona po wojnie na górze w roku 1990.

Drugą słabością rządu była wątła większość parlamentarna, nie przez liczbę posłów, lecz przez fakt, że tworzyła ją koalicja partii prawicowych – uczestniczących w rządzie – oraz PSL, który rząd popierał – ale nie miał swoich ministrów. Nie był więc związany tą więzią, która wynika z bezpośredniego udziału w rządzeniu i jest bardzo silna. Kiedy się okazało, że powstają warunki do lepszej realizacji partyjnych interesów PSL i osobistych ambicji jego liderów, partia ta opuściła parlamentarną koalicję i przeszła do opozycji.

Gdyby Olszewski wciągnął PSL do rządu, to jego obalenie byłoby prawdopodobnie niemożliwe, ale tego nie zrobił. Być może przyczyniła się do tego ta sama słabość, która uniemożliwiła wielką koalicję z udziałem Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego oraz Polskiego Programu Gospodarczego (tzw. Dużego Piwa) – i o niej teraz parę słów.

Jan Olszewski okazał się mianowicie politycznym marzycielem. Zawleczony niemal na fotel premiera, przez posła, który z wielkim mozołem i nadzieją na osobiste rządzenie sklecił mu koalicję parlamentarną, zapragnął tworzyć rząd autorski, odsunięty od układów partyjnych. To była fajna ambicja, przeciwko sejmokracji, ale księżycowa, naiwna, świadcząca o politycznej nieprofesjonalności mecenasa. Spowodowała natychmiastowy konflikt z Jarosławem Kaczyńskim, a potem fiasko rozmów o wielkiej koalicji.

Olszewski potrzebował głosów trzech wspomnianych partii do realizacji koncepcji gospodarczych bardzo odległych od poglądów tych partii. W zamian za to gotów był osoby związane z tymi partiami mianować na stanowiska znajdujące się na dalekim marginesie rządu.

Lech Wałęsa, jako prezydent i polityk, a nie jako „Bolek”, widząc w rządzie narzędzie wroga do walki z nim, dążył od początku do obalenia rządu. Aby to się stało, musiało dojść do poparcia tego przez PSL i Unię Demokratyczną. I doszło w końcu, ale różnymi drogami.

PSL był do skuszenia posadą premiera dla Waldemara Pawlaka i glorią dla partii po raz pierwszy od czasów Witosa znów na czele rządu Rzeczypospolitej. Cenckiewicz i Gontarczyk twierdzą, że architektem porozumienia PSL z Wałęsą był Aleksander Bentkowski. Dowodów nie podają. Moim zdaniem ich nie mają. Wałęsa to polityk zbyt bystry i chytry, by potrzebował podszeptu Bentkowskiego. On mógł być co najwyżej listonoszem. Przypuszczam, że autorom potrzebny był w tej roli po to, by podbudować tezę o manipulowaniu Wałęsą przez byłą bezpiekę, której poseł PSL, i minister rządu Mazowieckiego (czego nie zapomnieli dodać), miał być agentem.

Lech Wałęsa w 1992 roku dążył do obalenia rządu Olszewskiego jako prezydent i polityk, a nie jako „Bolek”

Prezydent zaczął kuszenie tej partii, jeszcze gdy trwały próby stworzenia wielkiej koalicji, bo 21 kwietnia, w dniu zakończenia rozmów, Olszewski powiedział Mazowieckiemu, że Belweder rozmawia z jakimś jego koalicjantem o nowym rządzie z nowym premierem. Przypuszczam, że to kuszenie odbywało się z udziałem przeciwników polityki Mazowieckiego w UD, o czym niżej. PSL na pewno się oblizał, ale od razu do miski nie pobiegł, czekał na wynik rozmów o wielkiej koalicji, a po ich zakończeniu na wyklarowanie stanowiska UD, które nie było jasne.

W Unii Demokratycznej na tle tych rozmów z Olszewskim doszło od początku do ostrego konfliktu, istnej wojny domowej, między częścią działaczy skupionych wokół Bronisława Geremka i Jacka Kuronia, dążących do storpedowania rozmów, a Tadeuszem Mazowieckim i jego środowiskiem. Nic by jednak nie wskórali, gdyby nie brak woli Jana Olszewskiego.

Jednak jeszcze przez miesiąc po fiasku rozmów Mazowiecki nie był gotów przyłączyć się do zamiarów odwoływania rządu i ani przez chwilę do tego nie parł mimo coraz bardziej negatywnej oceny jego działania. Był to rząd skłócony, skonfliktowany z prezydentem i parlamentem, rząd, który zatrzymał transformację gospodarczą i w ciągu kilku miesięcy zmasakrował dobry wcześniej wizerunek Polski.

W wewnętrznych dyskusjach Unii na temat rządu i stosunku do niego aż do wyskoku Janusza Korwin-Mikkego te właśnie kwestie dominują, a kwestia lustracji i ujawniania agentów jest nieobecna. Konflikt w Unii i jej wahania rozstrzygnęli nie agenci, lecz bardzo antyprezydenckie mowy w Sejmie ustępującego ministra obrony Jana Parysa i premiera wygłoszone 22 maja. Tuż po nich na posiedzeniu Prezydium 23 maja 1992 roku Jan Lityński powiedział, że (cytuję za moim dziennikiem): „po przemówieniu Olszewskiego musimy zgłosić wniosek o odwołanie rządu. Musimy zrobić to, zanim podobny wniosek zgłosi prezydent, żeby uniknąć wrażenia „małpowania” Wałęsy i zarzutu, że zachowujemy się jak jego dworacy. Na to zawsze byliśmy uczuleni”.

Następnego dnia Rada Unii Demokratycznej zwróciła się do klubu parlamentarnego, by wystąpił z wnioskiem o wotum nieufności dla rządu, i 27 maja klub podjął w tej sprawie decyzję. Stanowisko Unii wobec rządu zostało więc przesądzone pięć dni przed nieoczekiwanym (choć, jak sądzę, uzgodnionym z Macierewiczem) zgłoszeniem w Sejmie przez Korwin-Mikkego uchwały o agentach. Wniosek o wotum nieufności został przygotowany 28 maja, bez związku z tym, co się stało tego dnia, i złożony dnia następnego.

Pisanie – tak jak to robią dwaj autorzy z IPN – że „na drugi dzień po przyjęciu przez Sejm RP uchwały lustracyjnej z 28 maja 1992 r. w imieniu grupy 65 posłów Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Polskiego Programu Gospodarczego (tzw. mała koalicja) Jan Maria Rokita złożył w Sejmie wniosek o wotum nieufności dla gabinetu Jana Olszewskiego”, jest formalnie prawdą i faktycznie fałszerstwem. Zestawianie uchwały Korwina z – następującym po niej w czasie, ale nie z jej powodu – wnioskiem UD o wotum nieufności jest powszechnie stosowanym przez zwolenników Olszewskiego chwytem redukującym złożone wydarzenie do jednej wygodnej dla nich przyczyny.

W momencie kiedy Unia zgłaszała wniosek o wotum nieufności, byliśmy przekonani, że przegramy głosowanie, że zgłaszamy wniosek bardziej symboliczny i ewentualnie uprzedzający prezydenta, a nie realny. Nie wiedzieliśmy – mówię o Mazowieckim i jego otoczeniu – co się dzieje na linii Wałęsa-PSL, i nie wykluczaliśmy wystąpienia KPN w roli ratownika rządu. Tak było aż do 2 czerwca, a wydarzeniem kluczowym tego dnia nie była cytowana przez obu autorów rozmowa Jacka Kuronia z Mieczysławem Wachowskim. Ona była bez znaczenia, ale oczywiście wyglądało to słodko: balanga, Kuroń, Wachowski.

Naprawdę ważne było umówione dzień wcześniej spotkanie Pawlaka i Mazowieckiego w restauracji Lers koło Arsenału. Uczestniczyłem w nim także ja, Piotr Nowina-Konopka i Mikołaj Kozakiewicz. Pawlak był już po słowie z Wałęsą, a wniosek Unii o dymisję rządu leżał w Sejmie. Pozostało uzgodnić między szefami obu partii treść porozumienia. I to uzgodniono. Pawlak zobowiązał się wobec Mazowieckiego, że PSL będzie głosował za wotum nieufności i w zamian za to Unia będzie głosowała za powierzeniem Pawlakowi misji tworzenia rządu, jeśli prezydent go wskaże – ale bez zobowiązania, że UD do gabinetu wejdzie.

O odwołaniu rządu Olszewskiego zadecydowała więc wzajemna wrogość prezydenta i rządu, która – jeśli chodzi o prezydenta – mogła wynikać z obawy o jego pozycję i wyciąganie mu starych kwitów. Moim zdaniem Donald Tusk mówił prawdę, że Kaczyński w zamian za objęcie przez liberałów segmentu gospodarczego w rządzie Olszewskiego oczekiwał czynnego udziału KLD w odwołaniu Wałęsy.

W roku 1991 Tusk nie był „mały”, jak się o nim pogardliwie wyraził Jarosław Kaczyński. Tusk stał na czele klubu liczącego 37 posłów, a Porozumienie Centrum Kaczyńskiego liczyło raptem 44 posłów (największy klub UD miał posłów 62). Rząd upadł przez ambicje jednego z koalicjantów, który dostrzegł lepsze możliwości ich realizowania po odwołaniu rządu. Rząd upadł przez brak zgody na jego postępowanie i politykę ze strony Unii Demokratycznej, w czym kwestia lustracji, dekomunizacji i agentów miała znaczenie marginesowe prawie do ostatnich dni tego gabinetu. Bliższa prawdy jest teza odwrotna, że rząd Jana Olszewskiego, wyczuwając zbliżający się upadek, wyciągnął pospiesznie sprawę agentów (grzebiąc przy okazji sprawę sensownej lustracji na długo) nie po to, żeby temu upadkowi zapobiec, lecz żeby stworzyć korzystne dla siebie jego wytłumaczenie, co dało początek mitowi o nocnej zmianie.

Gdyby uchwały o agentach nie było, wotum nieufności i tak by głosowano, ale być może wtedy by go nie przegłosowano i rząd by trwał. Jak słusznie piszą Cenckiewicz i Gontarczyk, publiczne wyciągnięcie Leszkowi Moczulskiemu uwikłania agenturalnego uniemożliwiło ratunkowe porozumienia z KPN.

Napisałem ten tekst bez jakiejkolwiek nadziei, że wstrząsnę mitem o nocnej zmianie, ale jedno nie ulega wątpliwości – historie pisane pod wpływem tego mitu nie mogą być prawdą, bo z kłamstwa wynika prawie zawsze kłamstwo.

Autor był ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, doradzał premierom Cimoszewiczowi i Buzkowi

Wsporze o książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa” pojawia się zarzut kierowany do obu autorów, że brak im obiektywizmu i dystansu do tematu. Padają zarzuty pisania historii pod powzięte z góry tezy, pod osobiste poglądy polityczne, także dotyczące teraźniejszości.

Wypowiadałem się kilkakrotnie, co sądzę o sprawie „Bolka”, unikając oceniania autorów i ich książki, której nie znam. Przeczytałem jednak w „Rzeczpospolitej” jej fragmenty, w tym zatytułowany „Stracona szansa Lecha Wałęsy”, opublikowany 19 czerwca 2008 r. Autorzy interpretują tam wydarzenia, które obserwowałem, a nawet współtworzyłem, jako członek Prezydium Unii Demokratycznej i bliski współpracownik Tadeusza Mazowieckiego – a mianowicie odwoływanie rządu Jana Olszewskiego.Otóż przynajmniej w tych opisach ja naukowych badań nie widzę, a raczej pamflet na tych, którzy rząd Olszewskiego odwoływali, wynikający z zaangażowania politycznego autorów. Powtarzają oni w istocie propagandową wersję tego wydarzenia z filmu „Nocna zmiana”, który o okolicznościach odwołania rządu Olszewskiego mówi niewiele, choć przedstawia się go tak, jakby mówił wszystko. Ta uproszczona teza brzmi, że rząd chciał ujawnić agentów, więc go odwołali.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem