Do strzelaniny doszło tuż po siódmej rano we wtorek, w szpitalu uniwersyteckim w Ostrawie. Zidentyfikowany później jako 42-letni Ctirad V. nagle wstał z ławki w poczekalni w ambulatorium i bez ostrzeżenia zaczął strzelać.
Celując w kark lub głowę stojących obok ludzi, zabił pięć osób, jedna zmarła na oddziale reanimacji. Trzy kolejne zostały ranne. Tak wydarzenia wtorkowego ranka przedstawił szef policji w regionie Tomaš Kužel. Portal czeskiej telewizji Nova twierdzi, że nim Ctirad V. zaczął strzelać, kazał dzieciom wyjść z poczekalni.
Gdy zmieniał opróżniony magazynek pistoletu, reszta czekających rzuciła się do panicznej ucieczki. Słysząc nadjeżdżającą policję (a pojawiła się ona w szpitalu już po pięciu minutach), morderca wyszedł z budynku, wsiadł do samochodu i – jak później ustalono – pojechał do rodziców. Tam powiedział matce, co zrobił oraz że sam zamierza popełnić samobójstwo. Tak też uczynił w swoim samochodzie w wiosce Dehylov (pięć kilometrów na północny zachód od Ostrawy i dziesięć od granicy z Polską).
Strzelił sobie w głowę, gdy usłyszał policyjny helikopter krążący nad swoim samochodem. Policjanci rozpoznali go dzięki kamerom w helikopterze i właśnie szykowali się do ataku.
Jak się jednak okazało, strzał z bliskiej odległości w głowę z dziewięciomilimetrowego pistoletu nie był śmiertelny. Lekarze poinformowali, że morderca, nim zmarł, był przez pół godziny reanimowany i „był z nim kontakt". Nie wiadomo, czy i co powiedział w tym czasie.