Ameryka zbroi polską armię

W USA chcemy zamówić rakietowy oręż dla powietrznej tarczy, uderzeniowe śmigłowce oraz precyzyjne pociski dla wojsk lądowych i okrętów.

Aktualizacja: 05.07.2017 08:45 Publikacja: 04.07.2017 20:01

Foto: materiały prasowe

Dostęp do strategicznego, precyzyjnego oręża rakietowego z Ameryki, a także sprawdzonych na wojnach śmigłowców czy systemów elektronicznych ma swoją cenę. Polska musi być przygotowana, że za sprzęt zapłaci w najbliższych dekadach dziesiątki miliardów złotych. Ten wydatek zawiera też koszty budowy technicznych podstaw do bezpośredniego współdziałania wojsk RP i amerykańskiego sojusznika na przyszłym polu walki.

To ważne choćby w przypadku negocjowanego z Waszyngtonem kontraktu na oręż dla powietrznej tarczy. Antyrakietowy parasol „Wisła" to największy i najdroższy system broni zamawiany przez polską armię w USA. Ma kosztować ok. 30 mld zł i zacząć osłaniać Polskę od wrogich rakiet najwcześniej za trzy lata.

Minister obrony Antoni Macierewicz zapewnia, że trwają uzgodnienia z Amerykanami, w tym z firmą Raytheon (producentem systemu Patriot). Polska oczekuje, że w myśl tych ustaleń już od pierwszego zestawu broń będzie wyposażona w cyfrowy system zarządzania walką IBCS – taki, jaki w firmie Northrop Grumman zamówi dla siebie US Army.

To dobra wiadomość, bo modułowy system dowodzenia IBCS pozwala na integrację broni m.in. z polskimi radarami i daje szansę na włączenie do technologicznego wyścigu polskiego przemysłu.

Juliusz Sabak, ekspert zbrojeniowy portalu Defence24, wróży kłopoty, a co najmniej zwłokę we wdrażaniu systemu IBSC, bo ostateczne decyzje w tej sprawie nie zapadły dotąd nawet w US Army.

MON optymistycznie zakłada, że kontrakt na patrioty podpisze w końcu tego roku. Dwa lata od daty zawarcia umowy pierwsze baterie powinny być już w Polsce – obiecuje Macierewicz.

Śmigłowce uderzeniowe

Uderzeniowe Apache, produkowane przez Boeinga, czy maszyny Viper, ulubiony śmigłowiec piechoty morskiej USA, produkowany przez amerykański koncern Bell? To dylemat polskiego MON przy wyborze dostawcy kilkudziesięciu bojowych helikopterów wartych co najmniej 13 mld zł. Wybór stał się jeszcze bardziej skomplikowany, gdy okazało się, że Bell w wyścigu o polskie zamówienia stanął na drodze potężnemu Boeingowi.

Dotąd zbrojeniowa spółka lotniczego giganta uznawana była za faworyta przetargowej batalii szykowanej w ramach zbrojeniowego programu „Kruk". Teraz Boeing nie może być jednak pewny swego. Pewne jest jedynie, że polska armia zamierza przyspieszyć wymianę szturmowych śmigłowców. To m.in. wynik analizy zagrożeń dokonanej podczas ostatniego Strategicznego Przeglądu Obronnego.

Plany obejmują zakup ok. 32 uderzeniowych maszyn. Potrzeby są jednak większe: co najmniej 48 nowoczesnych helikopterów, które sukcesywnie zastępowałyby wycofywane ze służby „latające czołgi" Mi-24 rosyjskiej produkcji.

Choć Bell pod wpływem doświadczeń wojny wietnamskiej wymyślił śmigłowce atakujące, to uderzeniowe Apache, produkcji Boeing Defense Space & Security (BDS), zbrojeniowej części lotniczego giganta, uchodzą za wzorzec helikoptera szturmowego na świecie.

Cena tych dziesięciotonowych maszyn przekracza 60 mln dol. za sztukę. Oprócz strzeleckiego oręża pokładowego mogą przenosić nawet 16 przeciwpancernych kierowanych rakiet Hellfire, pozwalających zwalczać czołgi i niszczyć umocnione cele, nawet spoza zasięgu wrogiego ostrzału.

Szturmowiec Apache, uznawany za doskonałą broń do wykonywania uderzeń wspierających wojska lądowe, jako jedyny dysponuje taktycznym radarem, umożliwiającym prowadzenie rozpoznania w najtrudniejszych warunkach i zarządzanie polem walki.

Polskie rakietowe „kły"

W USA zbroimy naszą armię przede wszystkim w broń precyzyjnego rażenia, czyli rakiety. Oprócz zestawów Patriot i zakontraktowanych już dalekosiężnych pocisków manewrujących AGM-158 JASSM (wersja ER ma zasięg ok. 900 km i jest odpalana z pokładów polskich jastrzębi, czyli wielozadaniowych samolotów F-16) w grę wchodzi zamówienie na specjalny oręż odstraszania, czyli rakiety manewrujące Tomahawk, planowane jako uzbrojenie dla okrętów podwodnych nowej generacji kontraktowanych w wartym ponad 10 mld zł programie „Orka".

Polska szykuje też odpowiedź na rosyjskie iskandery – to wart ponad 6 mld zł program rakietowy „Homar" przeznaczony dla wojsk lądowych. Pod uwagę brani są różni zagraniczni dostawcy technologii, zwłaszcza dalekosiężnych naprowadzanych na cel pocisków. Tyle że koncepcja nowej broni wzorowana jest na systemach HIMARS (High Mobility Artillery Rocket System), dostarczanych sojusznikom z NATO przez amerykańskiego giganta obronnego Lockheeda Martina.

Wyrzutnie HIMARS, instalowane na specjalnych ciężarówkach, uzbrojone w kilka rodzajów rakiet z klasycznymi głowicami, mają w zależności od wersji zasięg od kilkudziesięciu do kilkuset kilometrów (w przypadku potężnych pocisków kaliber 607 mm).

– Zestawy rakietowe Lockheeda mają wiele zalet. To broń w pełni dojrzała, gotowa do użycia, łatwa do przeniesienia w polskie warunki. Do tego dostosowana do amerykańskiego, militarnego i specjalnie zabezpieczonego systemu naprowadzania GPS – mówi Adam Maciejewski, ekspert fachowego pisma „Wojsko i Technika".

Czy ministrowi Macierewiczowi uda się zmodernizować armię?

Podyskutuj z nami na: facebook.com/ dziennikrzeczpospolita

Opinia

Andrzej Kiński, ekspert militarny, szef pisma „Wojsko i Technika"

Kupowanie broni w USA ma swoje zalety, ale i ograniczenia. Korzystne jest niewątpliwie pozyskiwanie sprzętu, który jest kompatybilny z wyposażeniem naszego głównego sojusznika. Umożliwia to współdziałanie na polu walki, upraszcza serwis sprzętu, ułatwia też organizację szkoleń czy choćby zaopatrywanie użytkowników oręża w amunicję. Największe ograniczenie, moim zdaniem, dotyczy możliwości współpracy przemysłowej. USA preferują model bezpośredniej sprzedaży swojego sprzętu, bez obciążania producentów koniecznością wymuszonej współpracy gospodarczej z kontrahentami. Zwłaszcza w przypadku najbardziej zaawansowanych technologii trudno w USA uzyskać zgodę na ich udostępnienie i eksport. Takie podejście zderza się w Polsce z daleko idącymi oczekiwaniami, że przejęcie nowoczesnych rozwiązań od zagranicznego dostawcy broni postawi na nogi rodzimy przemysł, a zobowiązania offsetowe będą sprężyną innowacji we wciąż niezbyt nowoczesnej krajowej zbrojeniówce.

Ryzykowne jest zakładanie, że amerykański sprzęt jest w stanie zaspokoić wszystkie polskie potrzeby obronne. Cele sił zbrojnych USA i RP bardzo się różnią, inne są zagrożenia i wynikające z nich wymagania. Trzeba analizować rzeczywiste potrzeby armii i racjonalnie planować inwestycje.

Dostęp do strategicznego, precyzyjnego oręża rakietowego z Ameryki, a także sprawdzonych na wojnach śmigłowców czy systemów elektronicznych ma swoją cenę. Polska musi być przygotowana, że za sprzęt zapłaci w najbliższych dekadach dziesiątki miliardów złotych. Ten wydatek zawiera też koszty budowy technicznych podstaw do bezpośredniego współdziałania wojsk RP i amerykańskiego sojusznika na przyszłym polu walki.

To ważne choćby w przypadku negocjowanego z Waszyngtonem kontraktu na oręż dla powietrznej tarczy. Antyrakietowy parasol „Wisła" to największy i najdroższy system broni zamawiany przez polską armię w USA. Ma kosztować ok. 30 mld zł i zacząć osłaniać Polskę od wrogich rakiet najwcześniej za trzy lata.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Biznes
Igor Lewenberg, właściciel Makrochemu: Niesłusznie objęto nas sankcjami
Biznes
Wojna rozpędziła zbrojeniówkę
Biznes
Standaryzacja raportowania pozafinansowego, czyli duże wyzwanie dla firm
Biznes
Lego mówi kalifornijskiej policji „dość”. Poszło o zdjęcia przestępców
Biznes
Rząd podjął decyzję w sprawie dyplomów MBA z Collegium Humanum