– Mówię mu, że zabijają naszych ludzi, a on mi mówi, że tam są jakieś szczegóły, że nasi ludzie strzelają do cywilów – z wyraźnym niesmakiem opisywał ukraiński przywódca swoją drugą rozmowę telefoniczną z rosyjskim prezydentem.
W środę rano Zełenski zadzwonił na Kreml, bo dzień wcześniej rosyjscy separatyści zabili czterech ukraińskich żołnierzy, którzy naprawiali okop w okolicach Pawłopola nad rzeką Kalmius (w pobliżu Mariupola). – Bardzo prosiłem rosyjskiego prezydenta, by natychmiast wpłynął na tamtą stronę, żeby przerwała te działania. To nie jest zabawa – wyjaśniał, po co zadzwonił do Putina.
Rosyjski prezydent niczego nie obiecał, za to – według wersji Kremla – miał oświadczyć, że „ukraińska armia koniecznie powinna zakończyć ostrzał miejscowości Donbasu", a Kijów powinien szykować się do rozwiązania „prawnych aspektów przyznania specjalnego statusu" rejonom rządzonym przez separatystów.
Kto chce autonomii
– Czy potrzebna nam jest autonomia? Mnie osobiście nie. (...) Rosja będzie się od nas domagała bezpośrednich rozmów z tzw. republikami ludowymi (tak nazywają swoje terytoria rosyjscy separatyści – przyp. red.). Czy możemy się na to zgodzić? Myślę, że nie – opisywał dylematy dalszych rozmów o pokoju na Donbasie jeden z doradców Zełenskiego Iwan Aparszin.
Na razie do zaostrzenia sytuacji doszło w pobliżu Mariupola nad Morzem Azowskim. Separatyści dwa dni temu podnieśli tam alarm, że armia ukraińska szykuje się do ataku. Dowodem na to miała być „zwiększona ilość lotów dronów zwiadowczych".