Jest. To widać w różnych dziedzinach, nie tylko w oświacie, ale tam najmocniej. Samorządy dostają subwencję oświatową, która jest arbitralnie wyliczana przez rząd i coraz mniej ma wspólnego z kosztami. Nożyce się rozchodzą i faktycznie samorządy muszą coraz więcej dopłacać, mając jeszcze ograniczane dochody własne. W bardzo wielu miejscach w Polsce sytuacja robi się dramatyczna. Jest nie do przyjęcia, że o kosztach decyduje często rząd czy parlament, np. wprowadzając obligatoryjne podwyżki dla nauczycieli, czy zapowiadając, że nie zlikwiduje się żadnej szkoły. Do szkoły może chodzić dwóch czy dwudziestu uczniów, a musi być ona utrzymywana. Z tej subwencji się tego nie da zrobić, bo jest ona naliczana na ucznia. Kto inny więc podejmuje decyzje, skutkujące kosztami, a kto inny za to płaci. To jedna z rzeczy, które muszą być zmienione.
Trochę podobnie jest ze zdrowiem, ze szpitalami. Trybunał Konstytucyjny uznał, że pokrywanie ujemnego wyniku finansowego szpitala jest przerzuceniem na samorząd odpowiedzialności za coś, na co nie ma wpływu. Dodam jeszcze, że dochody – podatkowe i z opłat lokalnych – muszą być sprawiedliwe. Ludzie nie mogą płacić za innych, a tak się teraz dzieje np. w kwestii śmieci. Tam jest mnóstwo niesprawiedliwości, które fatalnie działają, nie tylko wpływając na ograniczenie dochodów, ale również wprowadzając brak akceptacji ze strony mieszkańców. To kolejny wymóg, który jest potrzebny w finansach. I jest jeszcze system wyrównawczy, który kompletnie nie funkcjonuje – czyli mechanizm solidarnościowy. Bogatsze samorządy są obciążane, płacą na rzecz biedniejszych. To jest doprowadzone do absurdu i w tej chwili nie działa, należy zbudować to na nowo.
Jeszcze jedna rzecz, bardzo ważna – samorządom ogranicza się w tej chwili dochody własne, (jak z PIT-em), a „rekompensuje się” to dotacjami, jak Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych czy Fundusz Dróg Samorządowych. To są pieniądze, które w nietransparentny sposób trafiają do „swoich”. Czyli zamiast gwarantowanych dochodów własnych, za które odpowiada samorząd, są dotacje, rozdawane po uważaniu, niestety z kluczem politycznym.
Jeśli chodzi o szpitale, zdaniem polityków PiS, to, o czym pan mówił, prowadzi do nierównej jakości opieki. Deklarują, że chcą to uporządkować.
Tak – w dół, żeby wszędzie było źle. To do tego się sprowadza. To uporządkowanie miałoby polegać na zmianie własnościowej, czyli przejęciu szpitali przez administrację rządową. To chory pomysł, który będzie prowadził do tego, od czego uciekaliśmy.
Przypomnę, jak wyglądały szkoły na początku lat dziewięćdziesiątych. Było równo – wszędzie ciekły dachy, nie było rynien itd. Zajęły się tym samorządy i teraz jest mnóstwo migawek w różnych telewizjach – każda szkoła wygląda jak z obrazka. Owszem, na pewno można znaleźć miejsca, gdzie placówki edukacyjne są jeszcze zaniedbane. Czy to znaczy, że państwo powinno przejąć szkoły i dbać o te rynny i dachy?
Ale szkoły nie podbierają sobie wzajemnie personelu. Szpitale powiatowe czasami tak.
Nauczyciele, jak by ich było za mało, też by byli podbierani. I pewnie gdzieniegdzie są. A jeżeli każdy szpital będzie państwowy (rozumiem, że likwidujemy w ogóle prywatne usługi zdrowotne w tej logice), to personelu będzie dość? Nie, nie będzie. To co – skoszarujemy tych lekarzy, żeby im mało płacić i przymusić do roboty? Z niewolnika nie ma pracownika. To groźny sposób myślenia rodem z PRL-u. Z tego na pewno nic nie będzie.
Szpitale powiatowe powinny zostać przy samorządach?
Jak najbardziej. Społeczności lokalne zainwestowały w to kilkadziesiąt miliardów złotych. Powiaty nie są zbyt bogate, a mimo to na szpitale poszły ogromne pieniądze – na wsparcie bieżącej działalności, na inwestycje itd. W wielu miejscach te szpitale wyglądają już teraz przyzwoicie.
A w ochronie zdrowia błąd jest systemowy. Polega na tym, że pieniądze nie chodzą za pacjentem, który nie jest dobrem pożądanym, tylko niechcianym. Najlepiej mieć ryczałt i nie mieć pacjentów. Różnymi zabiegami spowodowano, że faktycznie jest gwałtowny deficyt kadry medycznej. Finansowanie odbywa się przez monopolistę, który ma w nosie ubezpieczonych; o nich nikt nie zabiega, bo i tak każdy musi płacić składkę.
Proponowałbym konkurencję na rynku ubezpieczeń społecznych, żeby to pacjent decydował, gdzie pójdą jego pieniądze. Wtedy byłby on podmiotowo traktowany. W tej chwili pacjent jest najmniej potrzebny tej ochronie zdrowia. To system chory od dołu do samej góry. Bez zmian generalnych tego się nie naprawi, a to, co teraz proponuje rząd, czyli przejęcie szpitali powiatowych, to sposób na dalsze pogorszenie usług – jeśli to jeszcze możliwe. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Jak samorządowcy chcą walczyć o te postulaty?
Od dawna proponowaliśmy, żeby znieść zakaz łączenia mandatu w jednostce samorządu terytorialnego z mandatem senatora. Wtedy ta izba wyższa byłaby bardziej samorządowa. To odwrócenie jednej decyzji, która zresztą zapadła nie tak bardzo dawno – o wprowadzeniu do ustawy o samorządzie gminnym zakazu łączenia mandatów. Gdyby to cofnąć, samorząd miałby więcej do powiedzenia i w większym stopniu by pilnował stanowienia prawa, którego później jest konsumentem. Bo prawo jest fatalnej jakości, a teraz, w pandemii, to już w ogóle dramat.
Jakie zmiany, potrzebne w samorządzie, ujawniła epidemia?
Przede wszystkim samorządy sobie z problemami dobrze radziły i radzą. Jeżeli potrzeba dowodu na tę tezę, to zobaczmy, jak jest ze szczepieniami. W pierwszej rozmowie z ministrem Michałem Dworczykiem, jeszcze w grudniu, zwróciłem uwagę, że w Narodowym Programie Szczepień nie ma najmniejszej wzmianki o roli samorządu terytorialnego. W ogóle, nic. Rozmawialiśmy wtedy o dowozie pacjentów, czyli marginalnej w sumie sprawie. Powiedziałem wtedy, że tak dużej operacji, o tak skomplikowanej logistyce, w Polsce bez samorządu nie da się dobrze przeprowadzić. Trzeba było ponad trzech miesięcy, żeby rząd się zwrócił do samorządów o organizację punktów szczepień masowych. Samorząd odpowiedział na to natychmiast i dał takie możliwości, że gdyby były szczepionki, to można by i 20 milionów ludzi w miesiąc zaszczepić. Taka była reakcja.
Na to rząd, nie wiem, czy wystraszony, zamiast przyjąć tę ofertę, cofnął się – „to może jeden punkt szczepień na województwo, na powiat” - taka zmienność nastąpiła, charakterystyczna w tym chaosie decyzyjnym. Samorządy dały konkretną propozycję, a rząd wciąż trwa w dużym stopniu przy szczepieniach w szpitalach, przychodniach... To po prostu błąd. Jednostki służby zdrowia i tak są zabite, mają nadmiar roboty, a jeszcze przyjmują pacjentów do szczepień, podczas gdy to należy robić na masową skalę w salach sportowych, w zamkniętych przecież szkołach, centrach kultury czy wystawienniczych itp. Takich obiektów powstało mnóstwo w dużych i małych miastach. To są takie jednoznaczne błędy.
Samorząd w czasie pandemii dobrze się zorganizował. Gdyby tak samo administracja centralna funkcjonowała, to wszystkim byłoby znacznie łatwiej. Może byłoby mniej zachorowań i zgonów. Co więc pokazała pandemia? Że mieliśmy służbę zdrowia na krawędzi upadku, a teraz ona kompletnie nie funkcjonuje. Tu nic nie funkcjonuje. Tego nikt głośno nie mówi, ale proszę spróbować przewieźć starszą osobę, chorą na Covid-19, do szpitala. Tam są chyba wręcz instrukcje, że takich osób się nie pakuje do karetki.
Ale na pewno coś można zmienić, coś ten koronawirus w samorządach ujawnił.
Na pewno pandemia poszerzyła korzystanie z technologii komputerowych i pracy zdalnej. To się przyjmie, to zostanie i będzie działało proefektywnościowo na sporą skalę. Związki samorządowe okazały się potrzebne bardziej, niż się komukolwiek mogło wydawać. Trzeba było współpracować, wymieniać się na bieżąco informacjami. Na pewno w takich technicznych rzeczach, organizacyjnych, mnóstwo zmian nastąpiło i jeszcze nastąpi, ale to nie są zmiany typu ustrojowego, systemowego czy finansowego. Te były jakby trochę z boku.
Co się teraz wydarzy, jeśli chodzi o te wszystkie zmiany?
Potrzebna jest ciągła presja, żeby samorząd nie był dewastowany. I to się dzieje, ale mimo to, krok po kroku, plasterek po plasterku, samorząd jest osłabiany. Żeby nie był osłabiany dalej, konieczna jest zmiana polityczna.
Zmiana władzy?
Tak, dlatego że przy tak centralistycznym podejściu obecnie rządzących samorząd będzie coraz słabszy, a na tym stracimy wszyscy. Jakość życia Polaków w bardzo dużym stopniu zależy od działania samorządów. To tam są główne usługi publiczne. Jeśli nie chcemy tego stracić, to trzeba to obronić. I niestety – perswazja, argumenty nie działają. Tylko sposobami politycznymi da się obronić samorząd.
Co to znaczy?
Jeżeli władze samorządu mają zaufanie lokalnej społeczności, jeżeli są świadome, czyli wyciągają wnioski, to muszą się zaangażować również politycznie, po to, żeby doprowadzić do zmiany władzy na taką, która przestrzega konstytucji. A w konstytucji jest zapisana zasada decentralizacji, subsydiarności, adekwatności finansowania, stabilności itd. To trzeba po prostu wyegzekwować.
A dopiero później zmiany. My mamy to wszystko przemyślane – co, jak i w jakiej kolejności trzeba zrobić. Tylko musimy mieć partnera do rozmowy, najlepiej przy dużym udziale ludzi z samorządu, którzy są pragmatyczni i doświadczeni. Jeżeli ci ludzie zaangażują się, skorzystają z możliwości startu do parlamentu – ale w jakimś zorganizowanym szyku, bo w partiach jest dużo ludzi mających doświadczenie samorządowe, tylko niewiele mają do powiedzenia – wtedy jest szansa na odwrócenie tego trendu.
Samorządowcy powinni wejść do parlamentu?
Sukces opozycji w Senacie, czyli pakt senacki, wziął się z zaangażowania samorządów. Trzeba to tylko kontynuować na większą skalę.
współpraca Jakub Mikulski