Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych z czasów Baracka Obamy przed niespełna dwoma tygodniami przyjął wyborczą nominację Partii Demokratycznej. Na początku listopada 78-letni Biden zmierzy się z ubiegającym się o reelekcję 74-letnim Donaldem Trumpem.
W ostatnich miesiącach Biden rzadko występował publicznie. W poniedziałek wygłosił oświadczenie w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Zarzucił urzędującemu prezydentowi wzniecanie przemocy i ocenił, że za czasów Trumpa mnożą się kryzysy.
W niektórych miastach Stanów Zjednoczonych od kilku miesięcy trwają zamieszki. Atakowani są policjanci, podpalane są samochody i budynki, bici są ludzie. Część uczestników twierdzi, że domaga się sprawiedliwości rasowej po śmierci czarnoskórego George'a Floyda i postrzeleniu Jacoba Blake'a.
Ostatnio w Portland identyfikujący się jako zwolennik Antify mężczyzna zastrzelił na ulicy zwolennika Donalda Trumpa. Na nagraniu dostępnym w mediach społecznościowych widać jedną z liderek miejscowych protestów wyrażającą radość ze śmierci "nazisty". Wcześniej w mieście Kenosha zginęło dwóch uczestników zamieszek - niepełnoletni sprawca, który według obrony działał w obronie własnej, został zatrzymany. We wtorek miasto ma odwiedzić prezydent.
Donald Trump wielokrotnie oferował wysłanie do Portland sił federalnych - burmistrz Ted Wheeler (Demokraci) za każdym razem odmawiał.
W Pittsburghu Joe Biden potępił przemoc oświadczając, że nie przyniesie ona zmiany, a "podpalanie to nie protestowanie". Kandydat Demokratów zarzucił jednocześnie Trumpowi podsycanie przemocy i pytał, czy ktokolwiek wierzy, że pod rządami obecnego prezydenta będzie jej mniej. Mówił, że za czasów Trumpa kryzysy się mnożą, zaś Ameryka potrzebuje bezpieczeństwa.