Ale też nie powinno chyba dziwić, że w dobie „zmierzchu Zachodu" to zupełnie inne strony mają aktualnie do zaoferowania czytelnikom najbardziej wciągające i najlepiej opowiedziane historie.
Wystarczy rzut oka na listę autorów uhonorowanych w ostatnich latach Nagrodą Bookera (bodaj najbardziej prestiżową w anglojęzycznym świecie literackim), by przekonać się, że laureaci pochodzą z miejsc, które kojarzą się czytelnikom z wieloma rzeczami, ale nie z literaturą.
W 2013 roku wyróżnienie otrzymała Eleanor Catton z Nowej Zelandii za inspirowaną Umberto Eco i napisaną z prawdziwym rozmachem powieść łotrzykowską „Wszystko, co lśni". Rok później laur otrzymał mieszkający na Tasmanii Australijczyk Richard Flanagan za wspaniałe „Ścieżki północy", czyli „Wojnę i pokój" naszych czasów, a w 2015 roku uhonorowano Jamajczyka Marlona Jamesa, którego „Krótka historia siedmiu zabójstw" trafiła niedawno do naszych księgarń.
James od pierwszej strony wciąga czytelnika w świat pełen przemocy, seksu, narkotyków i muzyki z polityczną rozgrywką w tle, która toczy się w cieniu zimnej wojny i groźby, że Jamajka dołączy – mimo wsparcia ze Stanów Zjednoczonych – do obozu komunistycznego. Pretekstem do opowiedzenia quasi-kryminalnej historii jest nieudany zamach na światowej sławy artystę reggae zwanego Śpiewakiem, czyli Boba Marleya. Mimo 56 strzałów Śpiewak przeżywa, koncertuje w ojczyźnie i inicjuje proces pokojowy. Ale tylko stare pokolenie gangsterów z Ósmej Ulicy i Kopenhagi pragnie pokoju. Młode wilki są żądne krwi. Wojna gangów wkracza w nowy wymiar, kiedy na Jamajce pojawiają się Kubańczycy, a miejscowi donowie zaczynają interesować się handlem narkotykami i nawiązują współpracę z Medellin, rozpoczynając błyskotliwą „karierę" w Miami i na Bronksie.
„Krótka historia siedmiu zabójstw" to powieść niezwykła: ambitna, literacko świetna (James bez problemu przemieszcza się między różnymi językami i stylami), hipnotyzująca. Trochę przy tym przegadana (bite siedemset stron), może nieco za wiele zawdzięczająca frazie Faulknera (narracje jamajskich gangsterów to skrzyżowanie szaleńczego bełkotu ze „Wściekłości i wrzasku" z finezją „Kiedy umieram"), ale niewątpliwie znakomita. Jeśli coś można Jamajczykowi zarzucić, to – podobnie jak Eleanor Catton czy Richardowi Flanaganowi – pewną wtórność. Literackie antypody nie doczekały się więc jeszcze arcydzieł, ale mogą się pochwalić dziełami wybitnymi.