Dziś porównanie do Hitlera raczej zamyka, niż otwiera dyskusję. I na tym koncentrowali się krytycy papieża zarzucający mu, że posługuje się lewicową retoryką. Niemniej nie sposób nie przyznać, że papież dotknął bardzo poważnego zjawiska, na które nie powinno się przymykać oka tylko dlatego, że komuś nie podoba się używanie argumentu ad Hitlerum.

Diagnoza dotycząca kultury nienawiści wydaje się bowiem niezwykle trafna, szczególnie w dzisiejszej polityce. Dziś mówienie o podziałach, bańkach itp. stało się zupełnym banałem. Ale przecież nie byłoby tak silnej polaryzacji, bez bardzo mocnych uczuć negatywnych. Najprostszym napędem podziału jest bowiem nienawiść.

Papież zwraca więc uwagę na to, że nawet jeśli się z kimś nie zgadzamy, nawet jeśli uważamy, że błądzi, nie powinniśmy go prześladować, stygmatyzować czy nienawidzić. Przykład osób o skłonnościach homoseksualnych jest tu bardzo trafny. Kościół jasno i wyraźnie przedstawia swoje stanowisko w sprawie homoseksualizmu. Ale równocześnie nakazuje odnosić się do osób o takich skłonnościach z szacunkiem, nie prześladować ich. Franciszek zresztą wcale nie jest tak lewacki, jak chciałaby część tradsów – jak popularnie określa się kościelnych tradycjonalistów. W jednym z wywiadów protestował przeciwko określaniu związków homoseksualnych mianem małżeństw – taki zabieg nazwał ideologią. Papież też wielokrotnie krytykował gender. – Zastanawiam się, czy tak zwana teoria gender nie jest także wyrazem jakiejś frustracji i rezygnacji, która ma na celu zatarcie różnicy seksualnej, ponieważ nie można już z nią sobie poradzić. Usuwanie różnicy jest w rzeczywistości problemem, a nie rozwiązaniem – mówił w kwietniu 2015 roku. Dwa lata później był znacznie bardziej radykalny: – Utopia „rodzaju nijakiego" pozbawia zarówno godności ludzkiej, jak i zdolności osobistej do przekazywania życia – mówił w październiku 2017 r.

Podejście papieża jest więc czysto ewangeliczne: ostrzega przed niebezpieczną ideologią, ale konkretnych ludzi szanuje. To zupełnie inne podejście niż to, z jakim spotykamy się w polityce bądź spolityzowanej wersji religii, gdzie mówi się o strefach wolnych od LGBT czy piętnuje „tęczową zarazę", dając zarazem przyzwolenie nie na krytykę ideologii, lecz na nienawiść do innych. Zacieranie tej różnicy szczególnie w Kościele jest gorszące. Bo chrześcijaństwo ani katolicyzm to nie są ideologie, które mają gotowe polityczne recepty na wszystko, to nauka o miłości wobec drugiego człowieka i o miłości Boga do człowieka. Za tą miłością idzie pewna antropologia i teologia – koncepcja Boga i koncepcja człowieka. I nie jest to religia walki. Nie bierze się do ręki różańca, by wymachiwać nim z zaciśniętą pięścią, by wyganiać nim obcych. Chrześcijaństwo to nie przepis na budowę raju na ziemi, ale wezwanie do nawrócenia i walki z własną grzesznością, ze złem, które jest w mnie.

Chrześcijaństwo jest religią miłości, a nie kulturą nienawiści, która często próbuje się za chrześcijaństwo przebrać, ale z miłością bliźniego nie ma nic wspólnego.