Bawer Aondo-Akaa. Niewygodny narodowiec

W orbicie ruchu narodowego znajdują się takie osoby jak doktor teologii Bawer Aondo-Akaa, który mógłby być wielką szansą polskich narodowców na przełamanie stereotypów, jakie towarzyszą ruchowi odwołującemu się do tradycji endeckich. Mógłby – gdyby swoimi wypowiedziami sami narodowcy nie wypychali go z grona rodaków.

Aktualizacja: 19.11.2017 06:45 Publikacja: 18.11.2017 23:01

Bawer Aondo-Akaa związał się z Prawicą Rzeczypospolitej, ale przychylnym okiem patrzy też na narodow

Bawer Aondo-Akaa związał się z Prawicą Rzeczypospolitej, ale przychylnym okiem patrzy też na narodowców. Czy z wzajemnością?

Foto: Forum/ Grzegorz Łyko

W 2016 r. internetowa wyszukiwarka Momondo, pozwalająca osobom planującym wakacje lub wyjazd służbowy na porównywanie cen lotów, hoteli czy wynajmu samochodów, wymyśliła niezwykły sposób promocji – tzw. DNA journey, czyli podróż śladami DNA. W ramach akcji grupa kilkudziesięciu osób zgodziła się na sprawdzenie, jakie dziedzictwo pozostawili im przodkowie w genach – a potem otrzymała szansę odwiedzenia krajów, których cząstka płynie w ich krwi.

Wyniki badania były bardzo pouczające. Islandczyk, który – jak uważał – jest stuprocentowym przedstawicielem swojego narodu, odkrył, że jego przodkowie pochodzili z Europy Wschodniej, Półwyspu Iberyjskiego, a także z Włoch i Grecji. „Niebędący fanem Niemców" Anglik okazał się w 5 proc. potomkiem rodaków Goethego i Schillera. Francuzka dumna ze swojego narodu okazała się w jednej trzeciej Brytyjką. Irakijczyk odkrył, że płynie w nim krew żydowska, a Kubańczyk – że jego przodkowie pochodzili z Europy Wschodniej.

– To badanie powinno być obowiązkowe. Gdyby ludzie znali swoje dziedzictwo, na świecie nie byłoby takich rzeczy jak ekstremizm. Kto byłby na tyle głupi, żeby pomyśleć o czymś takim jak czysta rasa? – dziwiła się jednak z uczestniczek badań.

Ale badanie nie jest obowiązkowe dla nikogo, ani dla rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej Mateusza Pławskiego, ani dla zwolenników jego teorii separatyzmu rasowego, którzy, idąc w Marszu Niepodległości, wykrzykiwali hasła o „białej Europie" i nieśli transparenty wychwalające „czystą krew". Gdyby było, ich świat mógłby runąć w gruzach, a sam Pławski – który swą teorię wyłożył w rozmowie z portalem dorzeczy.pl, odkryłby, że jego apel o to, aby „nie mieszać etniczności" jest spóźniony co najmniej o kilka tysięcy lat. Również stwierdzenie, iż „każda rasa zamieszkuje inny kontynent", jest dość ryzykowne. Gdyby do sprawy podejść poważnie, mieszkańcy naszej części Europy powinni wyprowadzić się do Azji Środkowej – skąd w czasie wędrówek ludów Słowianie ruszyli na podbój Europy.

Głośno krzyczący margines

Tegoroczny Marsz Niepodległości odbił się szerokim echem na całym świecie – choć raczej nie o takim rozgłosie marzyła większość Polaków przy okazji Święta Niepodległości. Oprócz morza biało-czerwonych flag na ulicach Warszawy pojawiły się bowiem również banery mówiące o „białej Europie braterskich narodów", a także o tym, że „Europa będzie biała albo bezludna". W czasie marszu, odbywającego się pod oficjalnym hasłem „My chcemy Boga", słychać było również skandowane hasła „Polska cała tylko biała", „Śmierć wrogom ojczyzny" czy „Cała Polska śpiewa z nami, wyp...ć z uchodźcami".

W tym kontekście trudno się dziwić, że zachodnie media – nieznające podziałów w ramach polskiego ruchu narodowego – uznały marsz za manifestację faszystowską i ksenofobiczną. Izraelski „Times of Israel" pisał o okrzykach „Żydzi precz z Polski", przypominając przy okazji, że w czasie II wojny światowej wymordowano 90 proc. obywateli II RP pochodzenia żydowskiego. Brytyjski „The Independent" napisał o faszystowskim i nacjonalistycznym marszu, który przyćmił oficjalne uroczystości państwowe. „Wall Street Journal" wyjaśniał czytelnikom, że organizatorzy imprezy domagają się „czystej etnicznie Polski z mniejszą liczbą Żydów i muzułmanów". Niemiecki „Süddeutsche Zeitung" napisał o „dziesiątkach tysięcy ultranacjonalistów, prawicowych radykałów i neofaszystów", którzy szli przez Warszawę. Tego typu relacje obiegły cały świat.

Osoby związane z marszem problem starają się zbagatelizować. Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego mówi, że „celem Marszu Niepodległości nie jest zadowolenie lewicowych czy liberalnych zagranicznych mediów" i przekonuje, że tegoroczna impreza różniła się od poprzednich „bogatszym programem kulturalnym". Młodzież Wszechpolska przypomina, że jej członkami są m.in. osoby pochodzenia tatarskiego, które są „wzorowymi nacjonalistami". „To najlepszy dowód na to, że jako organizacja nie kierujemy się kryteriami rasowymi" – czytamy w oświadczeniu MW. Sam Pławski – już po udzieleniu wspomnianego wywiadu - oddał się do dyspozycji władz organizacji i – jak czytamy w oświadczeniu – złożył samokrytykę, odszedł też z zarządu Stowarzyszenia Marsz Niepodległości.

Rzecznik Stowarzyszenia Damian Kita w rozmowie z „Plusem Minusem" podkreśla, że „polski nacjonalizm opiera się na wartościach chrześcijańskich", którym rasizm jest obcy. Dodaje, że banery niosła „niewielka grupa 50–60 osób", która „chciała wybić się na tle ogólnej retoryki marszowej". – To była prowokacja – mówi wprost. Czyja? Kita nie wskazuje, kim mogli być prowokatorzy. Nieoficjalnie mówi się o tzw. szturmowcach, radykalnym, neonazistowskim środowisku skupionym wokół magazynu „Szturm".

Dlaczego jednak nikt z uczestników marszu nie reagował na hasła i transparenty o „białej Europie"? – W tym roku w marszu uczestniczyło dużo starszych osób, rodzin z dziećmi (organizatorzy szacują, że w marszu wzięło udział nawet 120 tys. osób, policja mówi o 60 tys., stołeczny ratusz – o 30 tys.). Trudno, aby takie osoby reagowały przeciwko grupie, która wizualnie starała się wyolbrzymić swój wizerunek. Myślę, że gdyby obok była jakaś kolumna zorganizowana, to byłaby jakaś reakcja – mówi Kita. Zapewnia jednocześnie, że – wbrew niektórym relacjom – banery z rasistowskimi hasłami nie znajdowały się na czele marszu. I zapowiada, że w przyszłości organizatorzy podejmą działania prewencyjne, które umożliwią wyeliminowanie tego typu banerów przed rozpoczęciem imprezy.

Sęk w tym, że później w tę samą retorykę wpisał się Pławski, ulokowany dość wysoko w strukturach mainstreamu polskiego ruchu narodowego – czyli Młodzieży Wszechpolskiej. Kita, pytany o jego wypowiedź przyznaje, że „wierzy, iż nie jest to stanowisko Mateusza Pławskiego". – Być może wynikało z jakichś emocji – spekuluje. Ale już np. wiceprezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Wojciech Tumanowicz w rozmowie z Polsat News 2, zastrzegając, iż słowa Płaskiego były „bardzo niefortunne", stwierdza jednocześnie, iż w Polsce można „zdyskredytować każdego, kto nie jest za ideologią multikulturową" oraz że „wystarczy się trochę wychylić i od razu jest się uważanym za rasistę". Problem w tym, że słowa o tym, iż czarnoskóry nie może być Polakiem to „wychylenie się" znacznie bardziej niż trochę.

Od Korwina do Jurka

Zwłaszcza, iż w orbicie ruchu narodowego znajdują się takie osoby, jak np. doktor teologii Bawer Aondo-Akaa, który mógłby być wielką szansą polskich narodowców na przełamanie stereotypów towarzyszących ruchowi odwołującemu się do tradycji endeckich. Mógłby – gdyby swoimi wypowiedziami sami narodowcy nie wypychali go z grona Polaków.

Polska usłyszała o pochodzącym z krakowskiej Nowej Huty czarnoskórym konserwatyście, przychylnym okiem patrzącym m.in. na Obóz Narodowo-Radykalny, w 2011 r. To wtedy w internecie pojawił się mem z czarnoskórym mężczyzną na wózku inwalidzkim w otoczeniu osób z flagami ONR. Mem opatrzony był hasłem: „faszyzm nie przeszedł – on tak", nawiązującym do haseł ruchów antyfaszystowskich manifestujących przeciwko Marszowi Niepodległości. Teraz wszystko to, co ruch narodowy zyskał tym jednym zdjęciem, stracił przez kilka transparentów.

Bawer Aaondo-Akaa to syn Polki i Nigeryjczyka. Urodził się w Krakowie i od 32 lat mieszka w Polsce. Ojczyzny swego ojca nigdy nie odwiedził. Niemal od urodzenia jest niepełnosprawny – jako niemowlę zachorował na żółtaczkę, którą zdiagnozowano u niego zbyt późno. Doszło do bakteryjnego zapalenia opon mózgowych, które u tak małych dzieci w 90 proc. przypadków kończy się śmiercią. U niego skończyło się porażeniem czterokończynowym. To jak wyrok: oznacza całe życie na wózku i całkowite uzależnienie od innych ludzi. Ale Aaondo-Akaa nie zamierzał się poddawać.

Podobno już w przedszkolu na pytanie o to, kim zostanie w przyszłości odpowiadał: teologiem. Tak też się stało, choć był bliski tego, by – idąc w ślady dziewczyny z klasy, w której się podkochiwał – trafić na filozofię. – Dzięki Bogu na filozofię się nie dostałem, za to dostałem się na teologię – mówił po latach. Ukończył studia w Uniwersytecie Papieskim im. Jana Pawła II, napisał doktorat o postrzeganiu niepełnosprawnych przez Kościół na przestrzeni wieków.

Ale kariera naukowa nie wypełnia mu całego życia. Aondo-Akaa jest społecznikiem. Angażuje się m.in. w działania Katolickiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół Klika, w którym pomaga niepełnosprawnym np. w znalezieniu pracy. Należy do stowarzyszenia Klub Jagielloński – konserwatywnego think tanku społeczno-politycznego. Rekrutował i szkolił wolontariuszy przed Światowymi Dniami Młodzieży w Polsce. W 2016 r. głosami czytelników portalu niepełnosprawni.pl otrzymał nagrodę publiczności w konkursie „Człowiek bez barier 2016".

Jest też aktywnym stronnikiem ruchu pro-life – w sieci można znaleźć nagranie, na którym teolog z Krakowa stara się przekonać uczestniczki tzw. czarnego protestu, iż aborcja jest złem. Ze względu na jego antyaborcyjną działalność Blanka Rudy, była działaczka Ruchu Palikota, napisała o nim na Facebooku, że „ze swoim fanatyzmem jest żywym argumentem za aborcją".

Politycznie początkowo fascynował się Januszem Korwin-Mikkem, potem jednak spotkał na swojej drodze Marka Jurka i związał się z jego Prawicą Rzeczypospolitej. Z jej list – bez powodzenia – ubiegał się o mandat posła w wyborach w 2011 r. – Mój szacunek budzi jego decyzja o wystąpieniu z PiS po odrzuceniu projektu zmian w konstytucji, chroniących życie od poczęcia do naturalnej śmierci – mówił o Jurku Aondo-Akaa w jednym z wywiadów, przekonując, że „idealista potrafi zrobić więcej niż pragmatyk". – To idealiści zmieniają świat – twierdzi, cytując Gilberta Keitha Chestertona, teoretyka dystrybucjonizmu, którego twórczość jest teologowi z Krakowa bardzo bliska.

Aondo-Akaa zna zresztą nie tylko myśl Chestertona. W 2015 r. portal prawapolityka.pl opublikował jego artykuł pod tytułem „Czy czarnoskóry może być polskim narodowcem". Przywołując cytaty z „Myśli nowoczesnego Polaka" i „Naszego patriotyzmu" Romana Dmowskiego, teolog wyjaśnia w nim, że w ideologii Dmowskiego, do którego tradycji odwołuje się praktycznie cały polski ruch narodowy, po prostu nie było miejsca na biologiczny rasizm, charakterystyczny dla niemieckich nazistów. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro jednym z filarów polskiego społeczeństwa według endeków miał być Kościół katolicki, który jest Kościołem powszechnym. Jednak sam fakt, że osoba, która, gdyby brać poważnie hasła z Marszu Niepodległości, przez niektórych jego uczestników nie jest uważana za Polaka, zna myśl ideologa ruchu narodowego lepiej niż owi narodowcy, daje dużo do myślenia.

Aaondo-Aka po tegorocznym Marszu Niepodległości wycofał swoje poparcie dla Młodzieży Wszechpolskiej w związku z wypowiedzią jej rzecznika. – Jego wypowiedź była głupia, absurdalna i niebezpieczna. Te słowa mnie zabolały – przyznał w jednym z wywiadów. Jednocześnie jednak nie odcina się od samej idei Marszu Niepodległości i nie obraża się na cały ruch narodowy, który – jak podkreśla – jest różnorodny.

O tej różnorodności świadczy fakt, że już przed tegorocznym marszem nie wszystkie osoby z tego środowiska uważały Aaondo-Akaa za Polaka. Na początku tego roku Michał Szymański z miesięcznika narodowo-radykalnego „Szturm" zaprotestował przeciwko zaproszeniu teologa z Krakowa przez Nacjonalistyczny Klub Dyskusyjny. „Naród jest (...) grupą ekskluzywną i nie można sobie do niej ot, tak wejść" – napisał Szymański, dodając, że „nie odbiera mu prawa do tego, by kochać nasz kraj, jest to godne pochwały", ale „nie wygadujmy jednak bzdur, (...), że takie osoby są Polakami". Taki punkt widzenia sprawia, że koncepcja narodu jako wspólnoty kulturowej, ku której skłaniała się polska endecja, jawi się jako niemalże lewackie odchylenie.

Czyj jest ten marsz

Takie stawianie sprawy, połączone ze wspomnianymi wyżej banerami na Marszu Niepodległości, pozwoliło niektórym wyrażać obawy, że oto na naszych oczach rozpoczyna się dramat analogiczny do tego, którego w latach 30. XX w. doświadczyła Republika Weimarska. Tam też początkowo NSDAP było marginalną grupą ulicznych krzykaczy, na działalność których konserwatyści przymykali oko, ciesząc się w duchu, że głównym wrogiem nazistów są komuniści, co w efekcie doprowadziło do upadku i konserwatystów, i Republikę.

W polskiej rzeczywistości AD 2017 niepokój wzmagały wypowiedzi polityków PiS. Tuż po marszu szef MSWiA Mariusz Błaszczak przekonywał, iż przy interpretacji określeń w rodzaju „biała Europa" „nie ulegać takim skojarzeniom jednoznacznym" i „żeby wszystkiego nie przyrównywać do tezy i nie przyporządkowywać temu zdarzeń i zjawisk". Szef dyplomacji Witold Waszczykowski ocenił, że „było to wielkie święto Polaków, dziesiątki tysięcy, szczególnie młodzieży, manifestowało w sposób pokojowy w Warszawie", a to, co złe w trakcie imprezy nazwał „incydentami". Natomiast minister obrony Antoni Macierewicz nazwał Marsz Niepodległości „wspaniałym fenomenem".

Wydarzenia z Marszu Niepodległości potępili jednak prezes PiS Jarosław Kaczyński i – przede wszystkim – prezydent Andrzej Duda. Ten ostatni przeciwstawił patriotyzm nacjonalizmowi, stwierdzając, że „nacjonalizm to spojrzenie negatywne, to spojrzenie, że nasz kraj jest tylko dla nas". – To nieprawda – podkreślił. Stwierdził też jednoznacznie, że w Polsce „nie ma miejsca ani zgody na ksenofobię, na chorobliwy nacjonalizm, na antysemityzm", które „wykluczają z naszego społeczeństwa".

Mimo wszystko widać, że postawa polityków obozu rządzącego wobec Marszu Niepodległości jest ambiwalentna. Dlaczego? – Problem PiS to problem ze zdiagnozowaniem, czyj jest ten marsz – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem" prof. Rafał Chwedoruk, dodając, że dla polityków PiS nie jest jasne, czy jest to zjawisko społeczne „zdominowane przez mityczne rodziny z dziećmi", czy też inicjatywa drobnej, bardzo skrajnej grupy politycznej. – W PiS jest sporo złudzeń co do tego, że jest to rzeczywiście ważne społecznie zjawisko – ocenia politolog. Tymczasem PiS powinien sobie uświadomić, że „wszelkie próby tworzenia narodowej prawicy są skierowane przeciw niemu". – Gdyby Marsze Niepodległości rzeczywiście odnosiły sukces, to na ich bazie mogłaby powstać formacja, która odbierałaby głosy nie PO, nie Nowoczesnej, nie SLD, tylko właśnie partii Kaczyńskiego – tłumaczy prof. Chwedoruk. Jego zdaniem PiS powinien odciąć się od marszu przed jego rozpoczęciem, a po zakończeniu taktownie milczeć, podkreślając, że rola polityków partii rządzącej w tym przedsięwzięciu ogranicza się do zapewnienia bezpieczeństwa jego uczestnikom.

Wszystkich tych, którzy obawiają się brunatnego zagrożenia w Polsce, dr Chwedoruk uspokaja. – Dziś trudno znaleźć drugi kraj w Europie, w którym skrajna prawica byłaby tak słaba jak w Polsce – podkreśla. I wylicza, że przedstawiciele partii skrajnych zasiadają w parlamentach Czech, Węgier, Słowacji, Austrii, Szwecji czy Finlandii – nierzadko uczestnicząc nawet w sprawowaniu władzy. Tymczasem w Polsce narodowcy, startując samodzielnie, przepadają w wyborach. Jak zauważa politolog w Polsce brak jest czynników strukturalnych sprzyjających rozwojowi tego typu formacji – konfliktów etnicznych nie ma, bo po 1945 r. jesteśmy krajem w zasadzie monoetnicznym; nie dotarły też do nas fale imigrantów, których obecność wywołuje konflikty w związku z problemami z adaptacją młodszego pokolenia przybyszów. – W Polsce nie ma jednak nawet ich pierwszego pokolenia – zauważa nasz rozmówca.

Ruchom skrajnym sprawę utrudnia też silna pozycja Kościoła katolickiego, który – jak ocenia prof. Chwedoruk – w II RP „blokował inkorporację biologicznego rasizmu w stylu niemieckim".

W efekcie o Polsce można powiedzieć, że to nie jest kraj dla prawicowych radykałów. – Siła państwa na tle polskiej skrajnej prawicy jest wystarczająca, bo – gdyby tylko pojawiło się jakieś zagrożenie dla demokracji ze strony tych środowisk – całe towarzystwo zostałoby natychmiast zablokowane – podsumowuje politolog.

Problem w tym, że wydarzenia z 11 listopada mogą osłabić pozycję Polski w polityce zagranicznej. Bo chociaż nie jest prawdą, że przez Warszawę maszerowało 60 tys. faszystów – jak przedstawia to wiele zachodnich mediów – to jednak niestety właśnie taki przekaz idzie w świat. To z kolei umacnia stereotypy, z którymi zacięcie walczymy, gdy przypominamy chociażby o tym, że niemieckie obozy śmierci w Polsce wcale nie były polskie.

– Tu trzeba namysłu, refleksji, dystansu. W polityce przez duże „P" nie należy tracić za darmo punktów, dopuszczając do tego, by negatywny stereotyp dotyczący społeczeństwa polskiego był rozpowszechniany – mówi prof. Chwedoruk, przypominając, że kluczowymi sojusznikami Polski są USA i Izrael, dla których każda inna postawa niż zdecydowany sprzeciw wobec haseł rasistowskich jest nie do przyjęcia.

Stąd jego rada dla rządzących: – Trochę więcej separatyzmu względem skrajnej prawicy, a mniej dopuszczania do głoszenia poglądów o separatyzmie rasowym.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W 2016 r. internetowa wyszukiwarka Momondo, pozwalająca osobom planującym wakacje lub wyjazd służbowy na porównywanie cen lotów, hoteli czy wynajmu samochodów, wymyśliła niezwykły sposób promocji – tzw. DNA journey, czyli podróż śladami DNA. W ramach akcji grupa kilkudziesięciu osób zgodziła się na sprawdzenie, jakie dziedzictwo pozostawili im przodkowie w genach – a potem otrzymała szansę odwiedzenia krajów, których cząstka płynie w ich krwi.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Czemu polscy trenerzy nie pracują na Zachodzie? "Marka w Europie nie istnieje"
Plus Minus
Wojna, która nie ma wybuchnąć
Plus Minus
Ludzie listy piszą (do władzy)
Plus Minus
"Last Call Mixtape": W pułapce algorytmu
Plus Minus
„Lękowi. Osobiste historie zaburzeń”: Mięśnie wiecznie napięte