W Amsterdamie zamiast jechać na północ, w stronę wysp i nieco bardziej urozmaiconych krajobrazów, łamiących prostą linię horyzontu, przestraszeni złowieszczymi prognozami (zimno i deszcze!), zmieniamy nagle plan podróży i kierujemy się ku Belgii. Droga nie jest daleka, lecz potrzebujemy kawy w Lejdzie (miejsce urodzin Rembrandta) oraz toalety w Delft (miejsce urodzin Vermeera), celebrując obydwa przystanki i wyczekując słońca. Oto jest! Zupełnie inne od tego z obrazów oglądanych w stołecznym Rijksmuseum, jakby przygaszone i stłumione, ale jest i świeci. Błogosławiona niech będzie holenderska prowincja bez tłumów, gdzie życie płynie cicho i spokojnie, jak woda w kanałach tnących miasta na kawałki, co tak ukochali miejscowi malarze. I Zbigniew Herbert, którego eseje „Martwa natura z wędzidłem" – w ikonicznym wydaniu z 1993 roku – mają stanowić mój bedeker w podróży.