Za każdym razem, gdy podróżuję do Izraela, najbardziej uderza mnie liczba dzieci. One są wszędzie. Już w samolocie, a ostatnio podróżowałem do Tel Awiwu w piątkowy wieczór, więc na pokładzie – w związku z zaczynającym się szabatem – nie było w zasadzie ultraortodoksów, pełno było dzieciaków. Ewidentnie z laickich, niewierzących rodzin, bez kip na głowach, bez jakichkolwiek oznak religijności. Trójka czy czwórka dzieci wśród bardzo młodych izraelskich rodzin w samolocie to była absolutna norma, nic zaskakującego, co zwracałoby czyjąkolwiek uwagę.