Jarosław Perszko: Dlaczego rzeźbiarze nie rzeźbią

Jarosław Perszko, rzeźbiarz: Ja nie walczę ze skandalem w sztuce, który zresztą nie jest niczym nowym, ale czasem faktycznie można spytać, po co to wszystko? Po co wyważać otwarte drzwi? Co, poza uderzeniem, tu znajdziemy?

Aktualizacja: 18.08.2016 16:12 Publikacja: 18.08.2016 11:59

Jarosław Perszko: Dlaczego rzeźbiarze nie rzeźbią

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Rzeźbi pan?

Owszem.

To dlaczego inni rzeźbiarze nie rzeźbią?

Hm, niektórzy rzeźbią, choć to, co się pokazuje, daleko odbiega od konwencjonalnej definicji rzeźby.

Czytaj więcej

Oglądałem dyplomy z rzeźby na ASP. Były tam filmy, instalacje, performance, ale rzeźby? Nie przypominam sobie.

Czas był się przyzwyczaić – trwa to jakieś 100 lat od czasów awangardy. Wie pan, jeśli w połowie XX wieku zdarzyło się, że istotę ludzką przerobiono na mydło i abażur, to jak powrócić do etosu piękna i klasycyzmu? A zatem jak powrócić do klasycznej rzeźby, która ma tak silne asocjacje z ciałem ludzkim?

I to dlatego rzeźbiarze uciekają od rzeźby? A nie dlatego, że wywołanie efektu przez film jest łatwiejsze?

Trudno powiedzieć, co powoduje artystą, że wybiera takie a nie inne medium, w końcu to jego sprawa. Może po prostu świat jest taki, że wymusza na twórcy porozumienie się innym językiem? Może klasyczna rzeźba staje się czymś archaicznym, co bardzo mało mówi współczesnemu odbiorcy?

No właśnie, archaiczna. Czy ze wszystkich dziedzin sztuk wizualnych rzeźba nie stała się najbardziej archaiczną?

To pytanie, co rozumiemy przez archaiczność. Bo jeśli ktoś rzeźbi w marmurze, to jest niedzisiejszy, archaiczny, a jak w drewnie, to zakrawa wręcz o ciesiołkę... Myślę, że artyści mają problem z materiałem. Nie znaleźli formuły, sposobu, by mógł się on odnaleźć we współczesnym świecie.

Co to znaczy?

A o co chodzi w sztuce?

Nie, błagam, ostatni trzej niespokrewnieni czytelnicy odpadną...

Jedno zdanie! W sztuce chodzi o poruszenie, o wywołanie w odbiorcy emocji wynikających z działania twórcy. Artysta dzieli się nimi przez formę plastyczną, tak? Więc myślę, że współcześni rzeźbiarze nie potrafią już dotrzeć do odbiorcy za pomocą brązu, marmuru czy drewna.

Bo kiedyś marmur wywoływał emocje, a dziś nie?

To wynika z wielu czynników. Z jednej strony cała rewolucja modernistyczna wywołała wielką deprecjację tych materiałów.

Dziś wyrzeźbienie pięknej kobiety nie zrobi już na nikim żadnego wrażenia?

No niestety, chyba nie, ale istotniejsze jest pytanie „po co?". Wenus z Milo już była. I tu docieramy do drugiego czynnika, czyli zmiany, która zaszła w odbiorcach. Świat, który nas otacza, jest przesycony wizerunkami pięknych kobiet, przedmiotów, wszystkiego. Są zdjęcia, filmy, wizerunki cyfrowe, nawet tak proste rzeczy, jak odlewy woskowe Madame Tussaud...

...I mamy przesyt?

Ludzie nie postrzegają sztuki w ten sposób, w jaki postrzegali ją Grecy, którzy sztuką nazywali umiejętność wytworzenia.

O ile są jeszcze malarze-celebryci, których dochodami ekscytują się media, o tyle rzeźbiarze znani są tylko ze skandali, jakie wywołują ich dzieła, lub z pomników.

Ech, nikt nie broni rzeźbiarzom malować, skoro im to przeszkadza... (śmiech) Zresztą rzeźbiarze celebryci funkcjonują tak samo, a malarze również skandalizują. Są też całkiem prozaiczne przyczyny tego, że to malarze są popularniejsi. Rzeźba to kawał klamota, który gdzieś trzeba postawić i który zajmuje jakąś przestrzeń. Kto usunie ze swego mieszkania meble, żeby ta rzeźba mogła się nie tylko zmieścić, ale i zaistnieć?

Pan się żali, bo pańskie rzeźby są pokaźnych rozmiarów.

Megalomania artysty, ot co... (śmiech)

Niedawno spierałem się z wykładowcą na ASP, który de facto uznawał kształcenie malarzy za absurdalne i zbędne.

Nie wykładam na Akademii, tylko na architekturze, ale zupełnie się z tym nie zgadzam. Na każdej akademii uczy się rzeźby według tego samego schematu, gdzie jest akt, studium i wszystko inne.

To źle?

Wcale tak nie uważam. To daje umiejętność nie tylko wyrzeźbienia postaci, ładnego portretu, ale równie poruszania się w przestrzeni. To uczy skali, czyli czegoś niesłychanie ważnego dla rzeźbiarza. Większość moich prac powstaje przecież do konkretnej przestrzeni, pracując myślę więc o wielkości obiektu, w którym je pokażę, o jego przestrzeni. I to jest też ten problem, o którym mówiliśmy – obraz zafunkcjonuje dobrze niemal na każdej ścianie, rzeźba wymaga przestrzeni, oddechu.

Jest pan chłopakiem z Podlasia, co zresztą pan podkreśla...

...Wszyscy podkreślają. Moja żona się śmieje, że Zbyszko był z Bogdańca, a Perszko jest z Hajnówki. Tak się utarło i już.

Nie walczy pan z tym.

Wręcz przeciwnie, Podlasie to dla mnie niesłychanie ważne miejsce, ja po prostu jestem w to miejsce wpisany.

Leon Tarasewicz twierdzi, że w jego malarstwie widać jego wschodniość, prawosławie, białoruskość.

Czy w moich rzeźbach widać Podlasie? Nie wiem, niech inni ocenią. Ja się nigdzie indziej nie czuję lepiej i nie potrafię nawet powiedzieć dlaczego. Jestem z ducha puszczański.

Perszko, żubr białowieski?

Wie pan, urodziłem się w Hajnówce, ale wychowałem w leśniczówkach, bo rodzice byli leśnikami.

I zamiast rzeźbić ptaszki z drewna tak się pan wynaturzył.

No faktycznie, nigdy nie patrzyłem na drzewa jak na potencjalny materiał.

A z kamienia nie umiałby pan żubra wyciosać?

Umiałbym, pewnie, że bym umiał, ale zamiast tego rzeźbię kartki z kamienia i kostki masła z ołowiu.

Wychowanie w lesie odcisnęło na panu takie piętno, że założył pan stowarzyszenie naturystów.

Nie naturystów, lecz razem z nieżyjącym artystą francuskim Patrickiem Bailly-Cowellem założyliśmy Stowarzyszenie Artyści w Naturze. Patrick, choć mieszkał w pięknej francuskiej Jurze, to zakochał się w Podlasiu, przyjeżdżał tu regularnie i tworzył. To zaczęło się w Masiewie. Zna pan tę wieś...

Genialne miejsce.

Patrick też tak uważał i koniec końców założyliśmy stowarzyszenie. Chcieliśmy dzielić się z innymi artystami fenomenem, jakim jest to miejsce. I nie chodzi o przyrodę, lecz o jakąś duchową wartość tego pejzażu.

Który tkwi w panu.

Mam swój archetyp Podlasia z dzieciństwa, z którego nie potrafię się uwolnić i nie bardzo potrafię go nazwać. To uczucie jest we mnie od zawsze, było nawet, kiedy jako mały chłopak nie myślałem, że mógłbym zostać artystą.

„To uczucie", mówi pan. Co to jest?

Coś, co powstało, gdy patrzyłem na ten – banalny, powiedziałby ktoś, pejzaż – które jednocześnie wprowadza mnie w ciągły niepokój.

Pan jest prawdziwym artystą ludowym.

(śmiech) Jestem nim o tyle, że czerpię z tego, czym żyją ludzie i czym żyję sam. Myślę o człowieku, jego śladzie, myślę o swoim miejscu.

I jest pan, jak całe Podlasie, religijny.

Jestem, choć to, co robię, nie jest definiowane jako wyznaniowe.

Bo nie uprawia pan sztuki sakralnej, tylko metafizyczną.

W każdym razie staram się, by taka była.

Pańskie „Ślady zwielokrotnione", czyli instalacja przypominająca macewy, od razu przywodzą na myśl zagubione w lasach stare, żydowskie kirkuty.

Ale to nie rodzi się z kalkulacji, z pomysłu, że teraz zrobię coś lokalnego, to może się komuś spodobam. Nie, to raczej podążanie za intuicją, skojarzeniami, które się we mnie pojawiają. Potem długo z takim pomysłem chodzę, znajduję dla niego materię i powstaje obiekt, a że on okazuje się jakoś związany z tym miejscem, to inna sprawa.

Treści religijne można przekazać językiem abstrakcji?

Ależ oczywiście! Przecież już Nowosielski mówił, że abstrakcja jest uniwersalnym przedstawieniem duchowości. A taki Mark Rothko? Przecież to czyste sacrum!

Stworzył pan „Siedem". Skojarzenie jest proste – siedem grzechów głównych.

Ale ja tego nie dopowiedziałem, nie dopisałem, nie zdefiniowałem.

To jak chciał pan wyrzeźbić chciwość albo pychę?

Nie wyrzeźbiłem ich. Ich widzenie i definiowanie leży po stronie widza.

Stefan Gierowski potrafił namalować abstrakcyjny obraz „Nie kradnij", „Nie zabijaj", „Nie cudzołóż" i nie mówił, że to zależy od odbiorcy.

W tym wypadku bardziej niż pycha, chciwość czy inne grzechy zainspirował mnie grzech jako taki. Bo czym on jest? Dla jednego człowieka grzechem ciężkim jest krzywo spojrzeć na bliźniego, inny może drugiego zabić i jest w stanie to usprawiedliwić przed sobą, nie ma żadnego poczucia winy, grzechu. I mnie chodziło raczej o wzbudzenie refleksji nad tym, czym jest grzech, jeśli w ogóle zakładamy takie znaczenie tej pracy.

Był pan na wielkiej wystawie międzynarodowej w Ratyzbonie, gdzie byli najwięksi twórcy z Polski i Europy...

Tak, tak! To było w 2009 roku, wystawa „Czynnik katolicki". Zresztą wielu z tych artystów było bardzo odległych od religii, jakiejkolwiek ortodoksji. I my mieliśmy pokazać, czy katolicyzm, a może szerzej, chrześcijaństwo, odgrywa jeszcze jakąś rolę w sztuce i jak sztuka dziś reaguje na jego współczesną odmianę.

Wenus z Milo już była. Świat, który nas otacza, jest przesycony wizerunkami pięknych kobiet, przedmiotów, wszystkiego. Są zdjęcia, filmy, wizerunki cyfrowe, nawet tak proste rzeczy jak odlewy woskowe Madame Tussaud...

Dawniej nikt nie stawiał takich pytań, bo było oczywiste, że odgrywa.

I to nie tylko dlatego, że artyści rzeźbili i malowali na zlecenie biskupów czy innych sponsorów, choć życiowe postawy twórców były różne.

Właśnie. Niech pan spojrzy na tego Chagalla – jest i Matka Boska, i Jezus, i latający Żydzi nad Witebskiem. Nikt mu za to nie zapłacił, po prostu religia tak mocno tkwiła w jego życiu. Dziś tym ludzie nie żyją i dlatego nie ma ich w sztuce?

Nie, ludzie wciąż tym żyją i wciąż znajduje to swoje odbicie w sztuce. A że tego nie widzimy, nie ma tego w galeriach? Cóż, może to nie jest modne, może to nie należy do dobrego tonu. To jest pytanie, bo sam znam wielu artystów, których twórczość oscyluje wokół tematyki religijnej, ale widocznie to nie jest medialne. To nikogo nie bierze.

Może więc nie bierze i odbiorców?

Miałem kiedyś wystawę w białostockim „Arsenale", na której pokazałem dwie wielkie karty marmurowe...

...Trochę podobne do pańskiego Dekalogu.

...I podchodzi do mnie kobieta, która upewnia się, że jestem autorem, po czym mówi, że ona oczywiście nie zna się w ogóle na sztuce, nie wie nawet, co to w ogóle jest i jak to powinna odczytać, słowem, krygowała się, ale podeszła, by podziękować. Bo w tej przestrzeni, w kontakcie z tymi rzeźbami jej się – jak mówiła – lżej oddychało. To była jedna z najlepszych recenzji, jakie dostałem!

Nie dziwię się.

I teraz: czy to była sztuka sakralna? Pewnie nie, ale z pewnością dla tej kobiety była to sztuka metafizyczna.

A dla pana?

Dla mnie również. Bo czym jest sacrum w sztuce? To tylko ikona Matki Boskiej? Nie sądzę.

Pan wraca do sztuki sakralnej, ale ja stawiam pytanie szersze. Czemu sztuka, może poza muzyką, ucieka od jakichkolwiek inspiracji religią?

Wydaje mi się, że wręcz odwrotnie. Religia, jej tak zwany wymiar instytucjonalny, bardzo zajmuje dziś artystów, tylko w sposób krytyczny. Obaj wiemy, że na tym polu jest co komentować. Pana pytanie odbieram w kontekście sfery metafizycznej. Nie wiem, może rzeczywiście uznano, że to jest passé? Proszę mnie zresztą o to nie dopytywać, ja jestem tylko skromnym artystą z małego miasta.

Że skromnym to fakt, nawet „Wyborcza" tak o panu napisała.

O, proszę.

To jak tego skromnego człowieka odbierają ludzie?

Po pierwsze mnie znają, ale jakbym był rzeźnikiem czy kominiarzem, też by mnie znali, bo w takich miejscowościach ludzie się raczej znają.

Kim pan jest dla tych ludzi?

Sąsiadem, ale i postacią rozpoznawalną. Wiedzą, że jestem artystą, czasem pytają „Co tam pan znowu nawyrabiał?" albo „O, a czemu to takie?", ale pytają z zaciekawieniem i akceptacją. Nie robią mi żadnych wyrzutów i są naprawdę bardzo przyjaźni.

Bo pan miły facet jest.

Najciekawsze, że jakoś znają moją twórczość. Bo coś tam przeczytali, coś w lokalnej telewizji czy radiu było i jakoś to do nich dociera.

I co, zero podejrzeń?

No wie pan, wszyscy wiedzą, że z tymi artystami to różnie bywa, oni nie są do końca normalni, więc patrzą na mnie z pewną tolerancją, ale chyba nie traktują jak dziwaka.

Choć kiedy zaistniał pan w przestrzeni publicznej w Hajnówce...

(śmiech)

Dlaczego pan się śmieje?

Bo to bardzo zabawnie brzmi, ale faktycznie, razem z Patrickiem robiliśmy w zakładach maszynowych Hamech pewien projekt. Ja zrobiłem pracę poświęconą ludziom, „Sześć z siedmiu".

Ja to widziałem, ale musi pan to czytelnikom opisać.

Ma to formę sześcianu, składającego się niejako z sześciu pasm. To symboliczny zapis tygodniowej pracy – sześciu dni w tygodniu – jednego z robotników, pana Jana, który pracował sam na wielkiej hali. I ten niedokończony sześcian postawiłem na cokole, tak jak się stawia popiersia. I stoi to dziś obok wejścia do fabryki.

A jak reakcje?

Kontakt z ludźmi był świetny. Kiedy się z nimi rozmawia normalnie, bez arogancji, nie ignoruje się ich, nie spławia, to zrozumienie przychodzi. I ludzie utożsamiają się z pracą, ona jest ich.

Nie pytali, co to za dziwactwo?

Pytali, ale kiedy wyjaśniłem podczas pracy, to później ci, co wiedzieli, sami tłumaczyli innym, naprawdę! W każdym razie nie czułem się jak artysta z „Nie lubię poniedziałku", który stworzył rzeźbę z części do kombajnu, choć pewnie niektórzy z początku tak na to patrzyli.

No tak, pan jest swój chłop, zna ich od zawsze.

To też ma znaczenie, nie zadzieram nosa, żyję jak inni. Przede wszystkim jestem szczery, a ludzie mają wyczucie, intuicję. Wiedzą, kiedy się ich duje. Niechęć do sztuki współczesnej często bierze się z poczucia odbiorcy, że najzwyczajniej w świecie pada ofiarą szwindlu.

Czasem to uzasadnione przekonanie.

Pewnie tak. Nie chcę nikomu przypisywać złych intencji, ale często sam, mimo swego wyrobienia, bo w końcu sztuka współczesna to mój chleb powszedni, mam poczucie, że mnie ta sztuka nie porusza, nawet jeśli jest okrzyczana i uznana za wielką. Kłopot polega też na tym, że niektórzy twórcy skupiają się wyłącznie na bardzo mocnym uderzeniu, za którym nie kryje się żadna treść. I coś robi wielkie wrażenie, wywołuje szok, a w środku jest puste.

Tak dzieje się choćby przy sztuce transgresywnej, opartej na gimnazjalnym grepsie. Byle wywołać skandal, byle mocniej walnąć. Kiedyś wystarczyło w szkole zjeść w Środę Popielcową kanapkę z szynką, dziś zanurzamy krucyfiks w urynie.

Ja nie walczę ze skandalem w sztuce, który zresztą nie jest niczym nowym, że przypomnę Michała Anioła czy Caravaggia, ale czasem faktycznie można spytać, po co to wszystko? Po co wyważać otwarte drzwi? Co poza tym uderzeniem tu znajdziemy? Dlatego staram się nie uderzać, nie bić. To co robię, jest ciche.

Wiem, ale nie sądzi pan, że czasem to vox populi ma rację?

Czasem ma. Nie schlebiam publiczności za wszelką cenę, ale zgadzam się, że ma ona prawo do krytyki artystów. Oczywiście krytyka, by miała sens, a nie była tylko awanturą, powinna używać racjonalnych argumentów, a nie tylko orzekać, że skoro coś mnie szokuje, to nie powinno istnieć.

Wymaga pan od odbiorców...

...Ale przede wszystkim od artystów. Bo nie zgadzam się, że sztuka współczesna powinna być zamknięta dla wąskiej grupy, malutkiego kręgu.

Na sztuce współczesnej trzeba się znać?

Trzeba się jakoś ze swoją wrażliwością otworzyć, a wiedza o kontekstach z pewnością pomaga w odbiorze, to nie ulega wątpliwości.

Tylko po co w świecie, który dostarcza nam emocji aż w namiarze, jeszcze sztuka?

Wie pan, może wierzę w utopię, ale chciałbym, by sztuka ludzi budowała, podnosiła ich wyżej, ku jakimś pokładom nowej wrażliwości, samorefleksji.

Zaraz polecimy w stronę sacrum.

Tak, sztuka powinna działać sublimująco na nasz świat i służyć poszukiwaniom czegoś ponad nim. To oczywiste.

Prof. Jarosław Perszko jest rzeźbiarzem, prodziekanem na Wydziale Architektury Politechniki Białostockiej, współzałożycielem międzynarodowego Stowarzyszenia Artyści w Naturze. W ostatnich latach miał wystawy m.in. we Lwowie, Poznaniu, Szczecinie, Poznaniu, w Berlinie, Regensburgu i Etival.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Rzeźbi pan?

Owszem.

Pozostało 100% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków