Wiosną 1626 r. Bogusław XIV przekonał się, co znaczy ambiwalencja losu. Po śmierci Filipa Juliusza stany osieroconego przezeń księstwa wołogoskiego (Wolgast) złożyły hołd lenny jego stryjecznemu bratu. W ten sposób pan na Szczecinie mógł nareszcie, po stu latach dzielnicowego rozbicia, ogłosić się władcą całego zjednoczonego księstwa pomorskiego. Jednak Bogusław nie triumfował. Niedawno bowiem do wojny, którą późniejsi historycy nazwą trzydziestoletnią, włączyła się Dania. Król Chrystian IV, który do tej pory przyglądał się z boku zapasom swoich koronowanych kolegów po fachu z Rzeszy Niemieckiej, teraz postanowił wystąpić w glorii obrońcy luterańskiej wykładni Ewangelii. A tego książę Bogusław, choć sam ewangelik, obawiał się najbardziej.
Wojna zaczęła się w 1618 r. buntem Czechów przeciwko cesarzowi. Ten w dwa lata później pokonał ich pod Białą Górą, jednak spirala konfliktu, raz rozkręcona, wciągała w swój wir kolejne państwa Rzeszy. Cesarz, niejako z urzędu, reprezentował stronę katolicką, więc siłą rzeczy jego oponenci rekrutowali się spośród władców protestanckich. Jednak linia podziału nie biegła prosto, gdyż po stronie cesarza pozostała część poddanych mu formalnie ewangelickich książąt niemieckich. Jednym z nich był właśnie Bogusław XIV.
Pogorzało nam Pomorze
Ówczesne księstwo (dziś Pomorze Zachodnie) zaliczało się do większych państw cesarstwa. Była to ziemia kwitnących, choć na ogół niezbyt ludnych, miast i zamożnych wiosek. Rezydencje książęce – było ich kilka – pod względem przepychu i nagromadzonych tam zbiorów sztuki odsuwały w cień pałace Berlina, który w owym czasie dopiero zaczynał zyskiwać na znaczeniu. Ziemia pomorska postrzegana była wówczas w całej północnej Europie jako ognisko kultury i nauki, ciągnęli do niej z innych krajów znamienici teologowie i artyści. Cała wschodnia połowa księstwa mówiła jeszcze starym językiem pomorskim, zbliżonym do polskiego. I nikomu to nie przeszkadzało.
Choć luterańskie od stu lat, Pomorze pilnie przestrzegało neutralności w rozdzieranym wyznaniowymi konfliktami cesarstwie. Bogusław lojalnie płacił podatek na cesarskie wojsko, walczące z „heretykami", a jednocześnie pozwalał, aby protestanckie państwa ościenne pobierały z Pomorza rekruta. Ale nie wychylał się za bardzo w żadną stronę. Pilnował balansu. Doskonale wiedział, że każdy z jego liczących się sąsiadów – potężny cesarz w Wiedniu, Dania, Szwecja, Polska, wreszcie coraz bardziej agresywna Brandenburgia, której władcy od dawna ostrzyli sobie zęby na pomorskie bogactwa – jest sam w sobie znacznie odeń silniejszy. A cóż dopiero w koalicji! Lepiej ich więc przeciwko sobie nie jednoczyć, a z drugiej strony nie skłócać, gdyż doprowadzi to do starcia, z którego Pomorze, mimo swego dostatku w gruncie rzeczy bezbronne, już się nie podniesie. Trudna łamigłówka.
Stąd nieustanne wysiłki przekonywania każdej ze stron. Cesarza na sejmach Rzeszy – o niezachwianej pomorskiej wierności. Ościennych władców protestanckich – o przyjaźni, popartej wspólnotą wyznania.